Robert Mazurek: Nie, nie, ja tego nie ogarnę, naprawdę tępy jestem. Niech pan lepiej powie, co to za towarzystwo, z którym się pan prowadzał?
Ryszard Legutko: Koledzy ze studiów. Jak na to spojrzę z dzisiejszej perspektywy, było to dość niewinne. To był jednak PRL, myśmy w spodniach i płaszczach z MHD (Miejski Handel Detaliczny – red.) chodzili do kina oglądać kolorową młodzież na Zachodzie, gdzie zaczynała się kontrkultura.
Ryszard Terlecki…
Mój rocznik, chodziliśmy do tego samego liceum.
…został jednak "Psem".
Został "Psem", bo się zhipisił, a żeby zostać hipisem, trzeba być oblojdrą strasznym.
Kim, przepraszam?
Oblojdrą, czyli takim kloszardem.
A pan, z arystokratycznej rodziny, gardził kloszardami?
Odwrotnie, z bardzo prostej rodziny, moi rodzice nie mieli wyższego wykształcenia. Może dlatego nie zostałem kloszardem, bo jak ktoś pochodzi z prostej rodziny, to myśli w kategoriach awansu, a nie ostentacyjnego, dekadenckiego - przepraszam za słowo - spsienia, że posłużę się aluzją do mojego kolegi Ryszarda.
Dopiero pańskie dzieci mogły zostać punkami?
Ale nie zostały, bo miały strasznie surowego ojca, ponurego kata dzieci i młodzieży. Hm, ale studenci się mnie jakoś trzymali, mimo że jestem ponurym katem. W każdym razie nie zostałem hipisem nie tylko z powodów estetycznych. Jeśli ktoś jest wychowany na westernach, które wówczas były dość pryncypialne i konserwatywne, to ostentacyjne lewactwo go jakoś odtrąca.
Naprawdę myślał pan wtedy tymi kategoriami?
Tak, wojna w Wietnamie była dla nas wojną z komunistami, więc popieraliśmy Amerykanów, tego się z hipisami nie dało pogodzić.