Zakończenie głosowania przedłużyło się o kilka godzin, w komisjach tworzyły się kolejki, bo zabrakło kart do głosowania.

Powód katastrofy szokuje: do urn poszło kilkanaście procent wyborców więcej. W liczbach bezwzględnych 4-5 mln dodatkowych wyborców. Co by było, gdyby jeszcze więcej osób poszło do wyborów? Gdyby frekwencja, co zdarza się na świecie, doszła do 70 lub 80 proc.?

Reklama

Dlaczego komisje nie miały dość kart do głosowania? Przecież każda komisja ma dokładny spis wyborców? Wiadomo, ilu ich jest. W czym problem? Wczoraj wieczorem zdenerwowani sędziowie z PKW nie potrafili jasno odpowiedzieć. Wskazywali na obwodowe komisje wyborcze, że to one winne. Bo ich członkowie rzekomo nie zorientowali się, że karty do głosowania "schodzą" im szybciej niż zwykle. Nie brzmiało to wiarygodnie.

PKW do tej pory była raczej anonimowym ciałem. Żyli tam sobie cicho i spokojnie wydelegowani sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego. Przez ostatnich kilkanaście lat nikt ich nie krytykował. To - widać - nie służy ich pracy.

Reklama

Jakie będą konsekwencje tych zaniedbań?

W niedzielny wieczór krążył rozsyłany SMS-ami żart: "Podobno cisza wyborcza potrwa do Bożego Narodzenia, a potem premier podejmie decyzje". Żart pojawił się na kilka godzin przed tym, jak ze sztabu wyborczego PiS wyszła informacja, że ta partia chce zaskarżyć przedłużającą się ciszę wyborczą. Co więcej, z tego powodu jest nawet rozważany w PiS wniosek o unieważnieniu wyborów. Według konstytucjonalistów niebezpodstawny. Państwowa Komisja Wyborcza swoją kompromitującą bezradnością doprowadziła do tego, że pod znakiem zapytania znalazła się legalność decyzji wyborczej kilkunastu milionów Polaków.