Dziś na scenie politycznej dominują dwie partie autorskie. Partie, w których wąskie grupy skupione wokół lidera pilnują dyscypliny i politycznej jednomyślności. Partie, w których głos sprzeciwu równoznaczny jest w konsekwencjach z odejściem. Tym razem - zamiast odchodzić - trzej wiceprezesi PiS złożyli projekt ustrojowej reformy. Odrzucony w pierwszym odruchu będzie zapewne istotnym punktem odniesienia dla dalszej dyskusji o regułach polityki obowiązujących w obu partiach.

Reklama

Wiele wskazuje na to, że decyzja o odrzuceniu projektu trzech wiceprezesów będzie w dłuższej perspektywie kosztowna dla Jarosława Kaczyńskiego. Nie tylko dlatego, że zmieni się wizerunek partii. Nie tylko dlatego, że Krzysztof Putra i Przemysław Gosiewski nie we wszystkim zastąpią Ludwika Dorna i Kazimierza Ujazdowskiego, a Karol Karski nie jest "drugim Pawłem Zalewskim". W ostateczności Jarosław Kaczyński może - za radą swoich medialnych doradców - uznać, że PiS dawno pożegnało się z tą częścią elektoratu, dla której miałoby to jakieś znaczenie.

Błąd Kaczyńskiego ma jednak głębszy niż tylko doraźny i wizerunkowy wymiar. Krytyczni i niezależnie myślący współpracownicy są niezbędni w każdym systemie zarządzania. Ich silna pozycja pozwala na unikanie i korygowanie błędów, na rozpraszanie ryzyka - zwłaszcza gdy mamy do czynienia z silnym jednoosobowym przywództwem. Dymisja Dorna, Ujazdowskiego i Zalewskiego będzie sygnałem, że krytycyzm stał się postawą niewskazaną czy wręcz zwalczaną w nowym politycznym rozdaniu. Prawo i Sprawiedliwość może rozpocząć podobną karierę do tej, jaka spotkała wcześniejsze partie autorskie.

Jarosław Kaczyński daje też wyraźny sygnał na zewnątrz partii, potwierdzając jej autorski charakter. Lokalni politycy doskonale wiedzą, że kształt list wyborczych, mechanizm awansu, wewnętrznej rywalizacji opiera się na woli prezesa. Wejście do PiS jest dla nich równoznaczne z poddaniem się tej wysoce scentralizowanej kulturze organizacyjnej. Tymczasem Prawo i Sprawiedliwość nie może już budować swoich szeregów tak jak przed ostatnie dwa, a może nawet trzy lata - jako partia władzy (lub przyszłej władzy). Musi szukać mocnych, wartościowych liderów lokalnych, którzy poprawią wynik tej partii wszędzie tam, gdzie jest słaba. Którzy dadzą jej szanse na odbudowanie pozycji w sejmikach.

Reklama

W tym sensie - zwłaszcza po przegranej w wyborach - powinno wysyłać sygnał dokładnie odwrotny: otwierać się na nowych polityków i dać im gwarancję podmiotowości. Zwłaszcza że dymisja trzech wiceprezesów pokazuje, iż istotny podział nie ma - jak chcą liczni komentatorzy - charakteru historycznego. Osią tego podziału nie jest spór pomiędzy starym PC a resztą. Wątpiącym można podać trudne do podważenia fakty. Z 23-osobowego klubu PC działającego w Sejmie pod koniec I kadencji w dzisiejszym klubie PiS zasiadają czterej posłowie.

Nawet z 80-osobowej naczelnej rady politycznej PC wybranej już po rozłamie w tej partii w roku 1999 tylko 14 polityków (w tym Ludwik Dorn) pozostaje dziś posłami PiS. Z drugiej zaś strony powyborcze reakcje niektórych członków PiS wskazywały na silną pozycję w tej partii ludzi, którzy z PC związani nigdy nie byli, choć zasiadali w Sejmie III kadencji - Adama Bielana i Michała Kamińskiego.

To nie dawne Porozumienie Centrum rządzi partią, lecz prezes Jarosław Kaczyński i aktualnie dobrane przez niego kierownictwo. To, kto się w nim znajduje i jaką ma realną pozycję, zależy tylko od prezesa. W tym sensie jest to partia, która znajduje się nie tylko we wstępnej fazie instytucjonalizacji, ale która ma trudność z wprowadzaniem bezosobowych procedur. Pozycję w partii buduje się w gabinecie jej prezesa. W tym sensie centralne gremia kierownicze nie mają charakteru oligarchicznego, ani arystokratycznego; nikt - nawet Ludwik Dorn - nie ma w tej partii prawa być baronem.

Odejścia z Prawa i Sprawiedliwości, jakie miały miejsce w minionym roku, były w znacznej mierze spowodowane brakiem szans polityków odsuniętych przez prezesa. Brakiem szans na liczącą się pozycję w partii, na istotne funkcje sejmowe lub rządowe. Los Marka Jurka, Kazimierza Marcinkiewicza czy Antoniego Mężydły to wybór wyjścia poza partię w różnych kierunkach. Wybór Dorna, Ujazdowskiego i Zalewskiego jest wyborem testującym inną drogę sprzeciwu wobec takiej praktyki. Wynik tego testu będzie z uwagą obserwowany także w rządzącej Platformie. Jego sukces lub porażka staną się ważną przesłanką dalszej ewolucji reguł rządzących polskimi partiami.