Jakość rządzenia nowej koalicji zależy dziś od dwóch polityków. Od Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka. Co prawda są komentatorzy, którzy widzą tu miejsce także dla trzeciego polityka, czyli dla samego prezydenta, ale powiedzmy sobie szczerze, jeżeli premier i wicepremier potrafią zgodnie współpracować, to konstytucyjna rzeczywistość jest taka, że pan prezydent nie będzie im w stanie zaszkodzić. (Zresztą dlaczego miałby szkodzić? Podejrzewanie prezydenta o takie intencje jest samo w sobie, w sposób oczywisty, oczywistą niegodziwością.)

Czy zatem przywódcy koalicyjnych partii są w stanie zgodnie współpracować? Na pierwszy rzut oka, tak. Obaj politycy od kilku tygodni przypominają dwie duże landrynki, jedna w kolorze zielonym, druga bardziej wielobarwna, chociaż chyba z przewagą niebieskiego.

Pamiętam konferencję prasową Donalda Tuska z ostatnich dni, podczas której użył on słowa "dobro" w różnych odmianach 16 razy w ciągu czterech minut. Z kolei Waldemar Pawlak przekonuje, że tworzenie koalicji przebiega bardzo sprawnie, bez żadnych targów i sporów. Trochę to niepokoi, bo każe mi podejrzewać, że: albo panowie nie mówią nam prawdy, wszak polityka w ogóle, a polityka podczas tworzenia koalicji w szczególności, polega właśnie na sporze, albo panowie nie są politykami. Drugie "albo" odrzucam, pozostaje więc pierwsze. Co nie znaczy, że przekreśla to możliwość ich dalszej współpracy.

Pełen życzliwości szukam więc dalszych podobieństw. W młodości obaj przeżyli stan wojenny. Obaj po tej samej stronie. Donald Tusk zakładał Niezależne Zrzeszenie Studentów na Uniwersytecie Gdańskim, a Waldemar Pawlak w grudniu 1981 strajkował na Politechnice Warszawskiej. Co prawda tylko kilka dni, ale jednak. I na tym podobieństwa trochę się wyczerpują. Bo niepoważne byłoby mówienie o tym, że obaj panowie mają prawo jazdy, zwłaszcza że przywódca ludowców wykorzystuje je do prowadzania auta bardzo konkretnej marki.

Z kolei, wracając do polityki, przypominanie im, że obaj byli bohaterami filmu "Nocna zmiana", w którym pokazane są kulisy odsuwania od władzy rządu Jana Olszewskiego, mogłoby zostać uznane za (co najmniej!) złośliwość, a każdy, kto mnie zna, wie, że wszelka złośliwość jest mi całkowicie, ale to całkowicie obca.

Pora więc przejść do różnic. A jest ich, niestety, całkiem sporo. Waldemar Pawlak prawdopodobnie nigdy nie widział świata z perspektywy komina fabrycznego, a Donald Tusk nie zna uczucia uniesienia, jakie ogarnia człowieka po założeniu munduru strażaka. To buduje pewien rów między obydwoma politykami. Ale prawdziwą przepaść tworzy to, że Donalda Tuska nigdy z własnej partii nie "wyślizgano", to raczej on "wyślizgiwał". Tymczasem Waldemar Pawlak przeżył to straszne poniżenie, kiedy po przegranych wyborach prezydenckich w 2000 roku w fotelu lidera Polskiego Stronnictwa Ludowego zastąpił go Jarosław Kalinowski. Dalej. Waldemar Pawlak jest za pan brat z nowymi technologiami, umie programować i nie wpada w panikę, gdy mu się komputer zawiesi. Donald Tusk wie, jak wejść (i wyjść!) z internetu, i wie, do czego służy klawisz enter, ale to podobno wszystko. Premier nad wicepremierem ma za to ogromną przewagę na boisku piłkarskim, bo potrafi strzelić bramkę z każdej pozycji, podczas gdy wicepremier nie do końca rozumie, że na boisku "spalony" to nie jest termin strażacki.

Obaj panowie są niemal rówieśnikami. Premier jest troszkę (dwa i pół roku) starszy. Donald Tusk jest spod znaku Byka. Waldemar Pawlak jest Panną. I to chyba musi zastanawiać. Bo przecież wiadomo, że to raczej Panna jeździ na Byku. Odwrotnej sytuacji nawet mi się nie chce wyobrażać.











Reklama