Zapowiedzi, że sytuacja nowego premiera, rządu i całej koalicji po rozpoczęciu nowej kadencji nie będzie do pozazdroszczenia z powodu opozycji PiS wzmocnionej przez prezydenta, brzmiały realnie. Stek oskarżeń, pomówień, zaskakujących insynuacji - tak miało być, ale okazało się, że nie do końca tak się stało. Prawdą natomiast jest, że inicjatywę przejął sam Pan Prezydent.

Pan Prezydent - piszę na wszelki wypadek z dużej litery, aby nie urazić - odegrał przedstawienie, którego treścią była Obraza Głowy Państwa przez Donalda Tuska, i to w trakcie kampanii wyborczej. Swoją drogą było to twórcze rozwinięcie sposobów pełnienia urzędu prezydenta w naszym kraju, a w każdym razie nowy rodzaj teatralizacji życia prezydenckiego i publicznego. Dotychczas mieliśmy do czynienia z takimi teatralizacjami jak słynny "obiad drawski" Wałęsy z generałami albo zjazd królowych i prezydentowych u Jaśnie Pani Prezydentowej Kwaśniewskiej, jednak nikt dotąd nie odgrywał tak poważnych przedstawień jak Obraza Głowy Państwa.

Pierwszą pamiętną obrazę - ale jeszcze na poprzednim urzędzie - spowodował na warszawskiej Pradze słynny "dziad", któremu Lech Kaczyński, jak wiadomo, kazał "sp...". Potem mieliśmy ekscytujący wszystkie telewizje oraz dzienniki pościg za bezdomnym Hubertem X, który - "trochę napity" - obraził Pana Prezydenta publicznie na publicznym Dworcu Centralnym. Może gdyby to było na mniej reprezentacyjnym dworcu, jakoś by mu uszło, ale tak... W dodatku udało mu się umknąć z rąk policjantów, więc spektakl przeniósł się z lokalnej sceny na scenę ogólnopolską, nawet ogólnoprezydencką. A trzeba jeszcze wspomnieć o międzynarodowym przedstawieniu Obrazy Pana Prezydenta spowodowanym kartoflanymi dowcipami satyryków z berlińskiej popołudniówki. Toż to była Obraza! A teatr tak wielki, że aż kosztował Pana Prezydenta rozwolnienie, za przeproszeniem, i odwołanie Ważnej Wizyty.

Mimo to, były to tylko, rzec można, wprawki, bo prawdziwe przedstawienie zaczęło się wraz z problemem desygnowania premiera. Donald Tusk, przywódca zwycięskiej w wyborach partii, był osobą, której los jako premiera zawisł na włosku... Przecież - mówili spece z PiS i Kancelarii - Pan Prezydent ma prawo desygnować na premiera, "kogo chce", i nie musi to być przywódca zwycięskiej partii, zwłaszcza gdy się okazało, iż Obraził Pana Prezydenta wielokrotnie, o czym rząd był dobrze poinformowany dzięki mrówczej pracy biura prasowego. W dziennikach gruchnęło, że "jeśli Tusk nie przeprosi, to...", a zaraz potem mnóstwo programów, w których występowali Poważni Komentatorzy łącznie z etatowcem ze Śląska, wróżąc na dobre lub/ i na złe. A sam Donald Tusk powiedział wreszcie, że nic mu nie przeszkadza powiedzieć "przepraszam Pana Prezydenta", skoro tak się czuje Fatalnie Obrażony. Dzięki temu, Pan Prezydent bez słowa włożył w ręce Donalda Tuska czerwoną teczkę z nominacją na premiera i umknął do sąsiedniej komnaty...
Znacznie gorzej wyglądała sprawa z ministrowaniem Radka Sikorskiego, którego po ministrze Szczygle szkolonym w USA zaatakował sam pan ustępujący premier, a i Pan Prezydent wypowiedział się nader negatywnie. Tusk tymczasem wcale się tym nie przejął i mianował Sikorskiego, tak jak zapowiedział.

Wszystkie wrzaski pomniejszych PiS-owców towarzyszące prezydentowi, przestały brzmieć jak porykiwania lwów i zamieniły się w to, czym zawsze były: w piskliwy krzyk z magla. Być może repertuar ataków, jaki rozwinęło PiS (z udziałem prezydenta) w ciągu minionych dwóch lat, typ języka pomówień i oskarżeń, nieustannej agresji w działaniu politycznym może się obecnie okazać całkiem nieskuteczny. Warto wspomnieć, że zwycięstwo PO nad PiS jest bez porównania wyższe, niż PiS nad PO dwa lata temu, co oznacza także, że zmobilizowana opinia publiczna jest bardziej skłonna lekceważyć agresywną strategię PiS.

Pan Prezydent musi więc wyciągnąć wnioski z tego, co zaszło, biorąc także pod uwagę obraz nowego premiera, jaki mają ludzie. Jest to obraz i znacznie bardziej realistyczny, i znacznie bardziej "po ludzku" życzliwy dla Tuska, niż to było w przypadku Jarosława czy Lecha Kaczyńskich. "Realizm" zakłada, że gros zwolenników Tuska nie uważa go za Wodza Bez Skazy, ale też dostrzega w nim rzeczywiste cechy, za które chce i będzie go cenić i lubić niezależnie od ewentualnej krytyki wobec jakichś jego konkretnych posunięć. Widać tu inny typ lojalności, może mniej kompulsywnej, za to znacznie bardziej rozsądnej.

Być może pozycja Lecha Kaczyńskiego jako głównego oponenta Tuska premiera wcale nie jest tak dobra, jakby mogło się zdawać. Już widać, że dotychczasowy styl medialny i język agresywnej komunikacji stracił w znacznym stopniu swoją siłę. Plotkarskie media, które z histerycznym zachłystem powtarzały każdy kolejny poniżający i obraźliwy bonmot padający z ust przedstawicieli PiS i reakcje innych na takie słowa, nagle nabrały poczucia humoru i groźne wypowiedzi zamieniły się w swoją karykaturę, tak jak i Obrazy Pana Prezydenta. Konflikt rozgrywany medialnie w dotychczasowym tonie po prostu rozbawi w tej chwili większość Polaków. Pan prezydent, chcąc krytykować Tuska, rząd i rządzącą koalicję, będzie musiał zmienić taktykę, a oskarżenia, insynuacje i jedynie słuszne oceny odstawić na półkę. Realny konflikt interesów politycznych i programowych musi przybrać inną formę, a to oznacza konieczność powrotu do dyskusji, rzeczowej argumentacji i skłonności do zawierania kompromisu. Może się to dla prezydenckiej ekipy i samego prezydenta okazać dość trudne: wszak namaszczona "od wewnątrz" i od "samej boskiej góry" prezydencka Moralna Słuszność musi obniżyć się do ludzkich wymiarów, uznać własne słabości i słabostki i dopuścić poczucie humoru jako konieczny warunek mądrego porozumiewania się ludzi ze sobą, nawet występujących w rolach politycznych przeciwników. Oj, to raczej los prezydenta Kaczyńskiego wydaje mi się coraz trudniejszy...












Reklama