Prezydent powinien uszanować wolę Polaków wyrażoną w wyborach. Ma jednak równe prawo, by domagać się od nowej większości parlamentarnej respektu dla tej woli, która przed dwoma laty powierzyła mu urząd prezydencki. Dyskusja o polityce prezydenta nie powinna zatem dotyczyć stylu polityki, gestów czy gratulacji, ale przede wszystkim zasad, na których zostanie zbudowana równowaga między dwoma ośrodkami przywództwa.

Reklama

Warto podkreślić, że jedyną partią, która w ostatnich latach złożyła daleko idące propozycje ustrojowe dotyczące usunięcia szkodliwych skutków dualizmu władzy wykonawczej, było PiS. Twórcy i obrońcy konstytucji z 2 kwietnia 1997 r. problem ograniczyli, pozostawiając jednak mechanizm wzajemnego blokowania się szefa rządu i głowy państwa.

Za konstytucją opowiadała się wówczas nie tylko PSL, ale także UW, której członkiem był Donald Tusk. Obecny układ rządzący musi zatem liczyć się z aktywnością prezydenta.

Nowa sytuacja jest wyzwaniem także dla Lecha Kaczyńskiego. Ma on jeszcze najwyżej kilka tygodni, by sformułować podstawy nowej polityki. Po pierwsze, powinien określić pryncypia polityki państwowej, których prezydent będzie bronić, nie wahając się sięgnąć po weto. Odkrywając karty, może skutecznie skorygować plany rządu i większości parlamentarnej.

Reklama

Po drugie - Lech Kaczyński może wykorzystać pewną praktykę retoryczną uprawianą przez jego poprzednika. Kwaśniewski do perfekcji opanował taktykę przechodzenia od roli gracza do roli arbitra, a nawet wszechwiedzącego narratora. Tego aktora, który pod koniec aktu objaśnia publiczności - zachowując pozory neutralności - ostatnie wydarzenia. Prezydent powinien rozważyć możliwość występowania z orędziem przedstawiającym raport o stanie państwa. Orędziem, które nie będąc prostą kopią amerykańskiego wzoru, będzie popularnym wykładem tego, co w formie eksperckiej zawrze przygotowany pod auspicjami prezydenta raport.
Trzecim narzędziem, wzmacniającym rolę arbitra, mogą być niezależne grupy eksperckie powołane w celu ewaluacji polityki rządu i parlamentarnej większości. Nie powinny one kopiować punktu widzenia PiS, ale oceniać prostą efektywność i możliwe ryzyko przygotowywanych rozwiązań. Prezydent zyska dzięki nim prawo recenzowania polityki rządu bez wchodzenia z nim w destrukcyjny dla jego reputacji konflikt.

Jest to tym bardziej istotne, że dla Donalda Tuska jedyną szansą na neutralizację prezydenta jest wciągnięcie go do gry na prawach równorzędnego partnera, utożsamienie Lecha Kaczyńskiego z przywódcą opozycji i rywalem w prezydenckim wyścigu 2010. Tusk i jego współpracownicy wrócą zapewne do sformułowania "bracia Kaczyńscy" dezawuującego odrębność prezydenta i odbierającego mu specjalny status ustrojowy i publiczny. Będą redukować posunięcia Pałacu Prezydenckiego do wymiaru opozycyjnej artylerii.

Unikanie takiej redukcji będzie dla Lecha Kaczyńskiego trudne, ale możliwe - za cenę pewnej powściągliwości w formułowaniu sądów odnoszących się wprost do szefa rządu. Unikanie otwartego konfliktu będzie zatem pracowało na korzyść prezydenta. Zwłaszcza w sytuacji, gdy część komentatorów drobiazgowo analizuje każdy gest i każdą minę, rekonstruując na ich podstawie nieuchwytny styl sprawowania urzędu, doszukując się złych intencji i destrukcyjnych posunięć nawet tam, gdzie ich w sposób oczywisty nie ma.

Reklama

Styl kontaktów Lecha Kaczyńskiego z do niedawna opozycją w niczym nie przypomina tego, co czynił, traktowany dziś jako obrońca demokracji prezydent Lech Wałęsa. To prawda, że jest daleki od gładkich słów Aleksandra Kwaśniewskiego, ale w sferze faktów jest znacznie bliższy postępowaniu tego drugiego. Doradcy Lecha Kaczyńskiego powinni zapewne przeanalizować sposób przedstawienia sprawy Radka Sikorskiego. Zwłaszcza, że to - błędne moim zdaniem - posunięcie, które spersonalizowało spór w sposób niekorzystny dla prezydenta.

Tymczasem leitmotivem nowej polityki prezydenta powinno stać się stwierdzenie: nie będę przeszkadzał rządowi, będę bronił pryncypiów polityki państwa. W tej polityce jest miejsce na zastrzeżenia personalne, nie mogą się one jednak sta dominującym przedmiotem sporu.