Na ostatnim posiedzeniu rady krajowej Platformy Obywatelskiej do ścisłego kierownictwa tego ugrupowania zostali dokooptowani Jarosław Gowin i Radosław Sikorski, politycy jednoznacznie kojarzeni z nurtem konserwatywnym. Obaj zasilili piętnastoosobowy zarząd partii. Czy to oznacza, że Platforma skręca w prawo?

Reklama

W ostatnich latach w Polsce dokonała się - częściowo pod wpływem PiS - ewolucja w strukturach partyjnych i pojmowaniu przywództwa. Wraz z definitywnym zanikiem Unii Wolności zatarł się niemal całkowicie model partii nowoczesnej, opartej na silnym życiu wewnątrzorganizacyjnym, dzięki któremu jej członkowie mogą kontrolować swoje władze i mieć wpływ na przywódców. Model partii wodzowskiej zarysował z wyrazistością i zgoła zadowoleniem Jarosław Kaczyński i taką autorytarną z ducha organizację udało mu się stworzyć. Z całą pewnością tradycjonalistyczna i narodowa-katolicka ideologia bardzo mu w tym pomagała. Najgorsze jednak, że - jak mi się coraz bardziej zdaje - ku takiemu modelowi ewoluuje partia ożywczej opozycji wobec PiS, czyli Platforma Obywatelska.

Ważnym wydarzeniem było "polityczne morderstwo” na Janie Rokicie, a potem innych znaczących osobach w PO, zbyt niezależnych wobec Donalda Tuska i jego zaufanych. Jednak konflikt z PiS dający nadzieje na przyszłość niwelował krytyczne głosy wobec takich przedsięwzięć. Nie ma teraz powodu, aby o tym nie przypomnieć i z tej perspektywy spojrzeć na wydarzenia wewnątrzpartyjne.

Oto do ścisłego kierownictwa partii - przynajmniej formalnego - awansował Jarosław Gowin oraz Radosław Sikorski. Ten pierwszy długo stanowił obiekt bardzo ostrych, by nie rzec - poniżających go w oczach publiczności ataków ze strony kierownictwa PO. Poparł bowiem idee i osobę Rokity i miał wyraźnie inne zdanie w kilku sprawach niż frakcja Tuska. Jednak - w odróżnieniu od innych znanych osobistości Platformy - nie zrezygnował i mimo owych ataków na tyle efektywnie poparł Donalda Tuska oraz uzyskał takie poparcie w czasie wyborów, że jego zmarginalizowana pozycja w partii uległa zmianie. Jak wielkiej - możemy to właśnie obserwować. Z całą pewnością - co zapewne uznają wszyscy komentatorzy - ma to oznaczać wzmocnienie skrzydła zwanego konserwatywnym, a także katolickim w całej partii.

Reklama

Zapewne ma to znaczenie, ale nie przypisywałbym tej interpretacji zbyt wielkiej siły i roli wyjaśniającej. Platforma Obywatelska w rzeczywistości nie ma nic wspólnego z obrazem "bezbożnego liberalizmu”, w jaki wciąż usiłują ją wtłoczyć narodowo-katolickie kręgi kościelne i polityczne. Powiedziałbym, że zaskakująco nazbyt - jak na moje potrzeby człowieka wierzącego - jest katolicka w swej partyjnej masie. Taki widać nasz los, że polityczny katolicyzm znajduje wielorakie wcielenia. Również liberalne - ba, gdyby tylko oznaczało to coś naprawdę dla pojmowania i przeżywania religii i działania Kościoła! Na pewno nie oznacza, tylko tak sobie dygresyjnie wzdycham...

Zatem sądzę, że na awans obu panów należy spojrzeć przede wszystkim z punktu widzenia personalnych rozgrywek w partii, a także - gry ambicji i pragnień. Pragnień władzy, rzecz jasna. Gowina po jego sukcesie wyborczym w Krakowie lekceważyć ani marginalizować dłużej nie można, zwłaszcza że jego lojalność, poddana tak ciężkiej próbie, też może się okazać wiele warta dla przywódcy ugrupowania. Zwłaszcza że gdyby Tuskowi udało się zrealizować ambicje startu w wyścigu o urząd prezydenta RP, wówczas posiadanie inteligentnego i na pewno obdarzonego szerokimi horyzontami pomocnika mogłoby być przydatne. Przynajmniej do czasu. Starsi bowiem, pamiętający czasy Peerelu, dobrze pamiętają powiedzonko o politykach działaczach partyjnych, którzy "dostawali kopa do góry”, po to by ich nie najlepiej widziana przez kierownictwo działalność była złagodzona. Gowin w ścisłym kierownictwie partii, jej reprezentant i doceniony przywódca, nie będzie już mógł pozwolić sobie na programowo-ideową dezynwolturę, nie będzie mu wypadało przeciwstawiać się innym liderom, na czele z premierem, traci więc całą swą dużą niezależność. Jeśli tak, to zapewne dlatego, że zmieniły się jego intelektualne ambicje na całkiem inne: związane z władzą. Trudno sobie wyobrazić inaczej tę pokorę, z jaką zniósł poniżające ataki - jeśli buduje się swoją karierę polityczną po to, aby wejść na szczyty władzy, warto - widać - zapłacić wiele.

Coś bardzo podobnego - jak mi się wydaje - dotyczy Radosława Sikorskiego. Jak widać, mechanizmy, tak źle przez nas traktowane w partyjnych rozgrywkach peerelowskich, okazują się bardziej uniwersalne. Jak sądzę, i tu mamy "kop w górę”, tym ważniejszy, że Sikorski - jak pokazały niedawne badania - okazuje się bardzo popularnym ministrem, wedle niektórych danych przesłonił nawet samego wodza partii. Ha! A więc awans do ścisłego kierownictwa - a to oznacza odpowiedzialność partyjną, także za działania polityczne daleko przekraczające własny urząd ministerialny Sikorskiego. Zawsze więc można taką osobę - partyjnego kolegę - obarczyć współodpowiedzialnością za różne sprawy, a ponadto - tak jak to wyżej opisałem - musi on lojalnie stać przy kierownictwie, bo inaczej wypada natychmiast z gry i w dodatku ma słabe argumenty wobec opinii publicznej. Przypadek Zyty Gilowskiej można wskazać jako pouczający przykład.

Uwagi te chciałbym zakończyć jeszcze jednym zdaniem: jak widać z powyższego, polityka partyjna oznacza walkę o władzę i dostęp do niej. Ludzka żądza władzy nie była i nie jest - jak widać - cechą autorytarnych jednostek i niedemokratycznych społeczeństw. Jako żywo odgrywa olbrzymią rolę w demokratycznej polityce. Szkoda, że tak zdecydowanie w Polsce dominuje życie partyjne i ogranicza społeczne zadania partii i ich członków.