Wchodząc do zarządu Platformy, ani ja, ani Radosław Sikorski nie mogliśmy przypuszczać, że ten mało w sumie znaczący fakt stanie się dla kogoś okazją do filozoficznych generalizacji na temat natury polityki czy defektów demokracji. Zamieszczony wczoraj w DZIENNIKU artykuł Ireneusza Krzemińskiego byłby więc dla nas powodem do chluby, gdyby nie - powiedzmy oględnie - ograniczona odkrywczość wniosków wysnutych przez warszawskiego socjologa.
Bo co na przykład począć z taką oto melancholijną konkluzją: "Polityka partyjna oznacza walkę o władzę i dostęp do niej”? A niby jak wyobrażać sobie politykę, która ze wstrętem odżegnuje się od udziału we władzy?
Skądinąd Ireneusz Krzemiński reprezentuje tę formację polskiej inteligencji, która z estetycznej wzgardy dla szpetoty demokratycznej polityki była bliska trwałej separacji od władzy. Gdyby kilka lat temu nie powstała PO, tradycyjny etos polskiej inteligencji (a przynajmniej ważny jego element) zostałby zepchnięty na margines życia publicznego.
Nie ma sensu stawiać pytania, czy "polityka oznacza walkę o władzę”, bo już średnio rozgarnięty gimnazjalista wie, że oznacza. Warto natomiast pytać, czy chodzi tylko o władzę, czy też o coś jeszcze. Jakie cele przyświecają roztropnej polityce? Jakie środki są godziwe, a zarazem skuteczne? Na te tematy czytelnik artykułu Krzemińskiego nie znajdzie ani słowa. Gdyby zaś chciał sobie wyrobić zdanie o Platformie wyłącznie na podstawie tego artykułu, musiałby dojść do wniosku, że Donald Tusk, Radek Sikorski, Jarosław Gowin et consortes to zgraja cynicznych, owładniętych chorą ambicją, odpychających osobników, zajętych wzajemnym podstawianiem sobie nogi, wycinaniem się lub - w najlepszym razie - dawaniem sobie "kopów w górę”.
Przy okazji Ireneusz Krzemiński z miłosierdziem prawdziwego chrześcijanina i elegancją wyrafinowanego intelektualisty przypisuje mi "żądzę władzy” tak przemożną, że skłonić mnie ona miała do pokornego znoszenia "poniżających ataków" ze strony "frakcji Tuska”. Powiem na ten temat tyle: w poprzedniej kadencji bardzo krytycznie oceniałem wiele poczynań kierownictwa PO. Z dzisiejszej perspektywy część ówczesnych zarzutów podtrzymuję, część uważam za chybioną. Najbardziej myliłem się wtedy, gdy latem 2007 w zakulisowych rozmowach odwodziłem kolegów od zgody na przedterminowe wybory. Donaldowi Tuskowi do końca życia będę wdzięczny za to, że wbrew niemal całej partii podjął tę decyzję. Stawiając na szali swoje polityczne "być albo nie być”, uchronił nas przed upokarzającą współpracą z Samoobroną, LPR i SLD. Za krytykowanie linii PO w poprzedniej kadencji Jan Rokita, Paweł Śpiewak, ja czy nasi przyjaciele byliśmy obiektem ostrych ataków. Odpowiadaliśmy równie ostro. My oberwaliśmy, tamci oberwali (my bardziej, bo było nas mało), jesteśmy kwita. Dzisiaj razem staramy się zrobić coś pożytecznego dla Polski. A kto nie rozumie, że spośród dyscyplin sportu polityka bardziej przypomina rugby niż balet, niech się nie bierze za jej komentowanie.
Nie chcę się nad artykułem Krzemińskiego nadmiernie wyzłośliwiać. Myślę jednak, że bezpiecznie trzymający się z dala od walki politycznej moraliści powinni dwa razy się zastanowić, zanim zarzucą innym żądzę władzy. Niech przedtem pomyślą, co czułem, gdy sondaże Platformy pikowały w dół, a kolejni sponsorzy wycofywali się z finansowania mojej kampanii na wieść o tym, że startuję nie - bezpiecznie - do senatu, ale przeciw Zbigniewowi Ziobrze. Wejście w politykę to zakosztowanie gorzkiej cząstki prawdy o człowieku. Najbardziej dojmującym doświadczeniem polityka jest doświadczenie samotności. Gdy przychodzi do prawdziwej walki, wokół robi się pusto. Zostają przy tobie najwierniejsi i najodważniejsi.
Polityka widziana z lotu ptaka to rozumna troska o dobro wspólne. Widziana od podszewki - to pasmo zdrad, intryg, poniżania słabszych, łaszenia się do silniejszych… Czym polityka jest w swej istocie? Jednym i drugim. W tym drugim można nie uczestniczyć, ale nie da się w nim nie unurzać. Sztuka polityki polega na tym, by w środku grzęzawiska zbudować jakieś dobro. I by chronić je przed upadkiem - ze świadomością, że da się go tylko opóźnić. A potem trzeba mozolnie, opadając z sił i walcząc ze zwątpieniem, budować od nowa.
Jeśli Ireneusz Krzemiński pokaże mi lepszy sposób, jak w polityce pracować na rzecz skutecznego dobra, będę mu naprawdę głęboko wdzięczny. Innych rad moralnych od bezgrzesznych lokatorów bezpiecznej wieży z kości słoniowej nie potrzebuję. Wystarczy mi wskazówka, jakiej udzielił mi Jan Rokita, przekazując mi pierwsze miejsce na liście krakowskiej Platformy: "Tylko jedno - wysoko standardy”.