Wszyscy oni, rzecz jasna, zaczynają wypowiedzi od oczywistości, że trudno cokolwiek przewidzieć, choć wzrost PKB zapewne spowolni, a w ogóle każda śmiertelna choroba to straszna rzecz, jednak potem dodają w ich mniemaniu bystrą uwagę: przy odrobinie sprytu i szczęścia, my (tu wstawić narodowość wypowiadającego się) możemy na tym skorzystać. Media, przytaczając te rewelacje, dodają często słowo „paradoksalnie”, które ma podkreślić spostrzegawczość rzeczonych ekspertów.
O tym, jak Polacy mieliby skorzystać na epidemii COVID-19, zaczęła już opowiadać Jadwiga Emilewicz, szefowa ulubionego resortu rodzimych przedsiębiorców – Ministerstwa Rozwoju. Jej zdaniem skoro większość polskich firm nie prowadziła produkcji w Chinach, istnieje szansa, że przejmą część zamówień realizowanych dotąd w Państwie Środka. Na przykład dla Amerykanów „z branży budownictwa przemysłowego i mieszkaniowego, którzy stracili dotychczasowych dostawców”. W końcu jesteśmy postrzegani jako stabilne państwo i możemy konkurować ceną.
Minister mówi o korzyściach doraźnych, zaś Marcin Piątkowski z Banku Światowego, autor świetnych publikacji ekonomicznych, idzie dalej. Sugeruje, że przerwanie globalnych łańcuchów dostaw może skłonić międzynarodowe koncerny do – w domyśle trwałej – relokacji produkcji i zamówień. – Nastąpi rekonstrukcja łańcuchów, a Polska może na tym skorzystać – twierdzi.
Reklama