Minister kultury i wicepremier Piotr Gliński nie tak dawno na konferencji prasowej dotyczącej epidemii koronawirusa, zwrócił uwagę na to, że Polacy nie powinni podawać sobie teraz ręki, a witać się łokciem. Co pan na to?
Rzeczywiście biorąc pod uwagę znane nam drogi rozprzestrzeniania się koronawirusa, to takie wskazówki są jak najbardziej ok. Nie są one jednak tylko wymysłem naszej władzy. To, by w czasie pandemii nie podawać sobie ręki, czy nie przybijać tzw. piątki, to także zalecenia WHO. Podobnie powinniśmy pamiętać, by kichając nie zasłaniać twarzy ręką, ale kichać w zgięty łokieć. Oczywiście z racji tego, że żyjemy w czasach żywych reakcji medialnych, to jestem przekonany, że ta prezentacja powitania łokciem przez prof. Glińskiego z ministrem Piątkowskim jest idealną pożywką dla satyryków, czy twórców internetowych memów. Możemy na to patrzeć z przekąsem albo ironicznie, ale prawda jest taka, że na ten czas rzeczywiście warto zmienić te powszechnie przyjęte praktyki, jak podanie ręki, czy całowanie się na powitanie.
Czy pandemia koronawirusa to czas, kiedy te nasze obyczaje rzeczywiście mocno się zmienią?
Z narracji w mediach, która się pojawia i poruszenia wśród społeczeństwa myślę, że tak. Nie chodzi tylko o to powitanie - najbliższe tygodnie będą trudną próbą zarówno dla pracodawców, jak i tych osób, które się uczą i są uczone. To nie są dwa tygodnie wolnego, to nie są ferie, czy przerwa semestralna. Nie można wychodzić z domu, nie można uczestniczyć w sytuacjach zbiorowych, takich jak imprezy, koncerty, spotkania towarzyskie. To nasze funkcjonowanie na poziomie społecznym będzie dla wielu osób wyzwaniem. Zaryzykuję stwierdzeniem, że także egzaminem z odpowiedzialności.
Wróćmy na chwilę do tych „nawyków powitalnych”. Czy one zmienią się na dłuższy czas, a może na zawsze?
Myślę, że to powitanie „łokciem”, czy po prostu skinięciem głowy, to sytuacja przejściowa. Prędzej, czy później wrócimy do tego tradycyjnego powitania. Jest ono silnie zapisane w naszych rytuałach, w ciele. Ten ruch wyciągnięcia ręki jest pewnego rodzaju odruchem, który wykonujemy nieświadomie. Jeśli chodzi o powitanie łokieć-łokieć, niektórym łatwiej będzie się na ten sposób powitania przestawić, innym z racji wykonywanego zawodu pewnie trudniej. Na pewno będzie ono funkcjonowało w pewnych kręgach, jako swego rodzaju ironiczny żart.
A czy ta cała sytuacja związana z koronawirusem zmieni wiele w naszych relacjach?
Myślę, że najbliższe tygodnie to będzie czas ostrożności, refleksji podczas spotkań z innymi ludźmi. To, co do tej pory uznawane było za dyshonor, czyli właśnie niepodawanie ręki, teraz będzie znakiem odpowiedzialności i świadomości, że lepiej nie zwiększać ryzyka transmisji wirusa. Z drugiej strony pojawienie się koronawirusa ma też swoje dalsze konsekwencje.
Co ma pan na myśli?
Dosyć gwałtownie zaczyna zmieniać się model naszej pracy. W wielu firmach pracownicy przechodzą na pracę zdalną, uniwersytety przygotowują się bardzo masywnie do przejścia na pracę on-line. Zmienia się także sposób podróżowania po mieście i między miastami. To wydarzenie, które pojawiło się niespodziewanie, którego nie byliśmy w stanie przewidzieć, nagle zmienia naszą rzeczywistości, kształtuje ją na nowo i my się w tym musimy odnaleźć, dopasować do tych nowych warunków. Zastanawiam się również, czy narracja medialna i to, że mamy do czynienia m.in. z wszechobecną dyskusją na temat dbania o higienę, zmieni nasze nawyki. Na razie obserwujemy głównie brak mydła, czy papieru toaletowego w sklepach. Jestem ciekawy, czy te działania prewencyjne, które w ten sposób podejmujemy, będą miały swój ciąg dalszy, również wtedy, gdy temat koronawirusa okrzepnie. Jak będziemy kichali, czy będziemy pamiętali, by robić to w zgięcie łokcia albo, czy będziemy pamiętali o myciu rąk. Być może w ramach ograniczenia poruszania się komunikacją miejską, zamiast podróży zatłoczonym autobusem, wybierzemy rower. O tym, jak będzie, przekonamy się w przyszłości.
Może ta przymusowa praca zdalna, pokaże, że pracownik pracujący z domu jest bardziej wydajny?
Może tak być, ale z drugiej strony, może też okazać się, że ta praca zdalna jest lepsza z perspektywy pracodawcy – jest tańsza, może generować mniej miejsc pracy, mniej etatów. Jedno jest pewne. Dotychczas praca zdalna nie generowała dyskusji na temat jej wad i zalet. To teraz może się zmienić. Wiele szkół, uczelni, zaczyna już zastanawiać się, jak lepiej skorzystać w pracy dydaktycznej z e-learningu. Te rozwiązania nagle muszą zostać szybko wprowadzone w życie, w krótkim czasie i to jest wyzwanie. Nie tylko dla edukacji. Również dla innych branż. Myślę tu nie tylko o branży turystycznej czy hotelarskiej, ale też szeroko pojętym segmencie kultury – eventów, imprez masowych, koncertów. Do kiedy te wszystkie wydarzenia będą musiały być odwoływane, a co za tym idzie artyści często pracujący na umowach-zlecenie, nie będą mieli źródła zarobku. To wszystko w dalszej perspektywie będzie wymagało z pewnością wdrożenia nowych rozwiązań.
Co jeszcze się zmieni?
Wraz z tą zmianą witania się bez podawania ręki, wzrośnie nieufność do drugiego człowieka. Już zresztą jest obecna. Niech pani spróbuje kichnąć w miejscu publicznym, a co gorsza zakasłać. Co prawda nie ma jeszcze lawinowych reakcji i wyrzucania kogoś takiego z autobusu czy tramwaju, ale obecne jest już pewnego rodzaju napięcie z tym związane. Nie tylko wśród współpasażerów, ale i tej osoby, która chce kichnąć i powstrzymuje się przed tą naturalną reakcją. Kiedyś komuś takiemu mówiliśmy „na zdrowie”, dziś już tak życzliwie nie reagujemy. W miejsce serdeczności pojawia się podejrzenie, czy przypadkiem ten ktoś nas nie zarazi. Myślę, ze koronawirus odsunie nas od siebie. Będziemy, tak mi się wydaje, w jakimś większym dystansie względem siebie. Oczywiście jako społeczeństwo nie jesteśmy szczególnie wylewni, ale to że czas wolny mamy teraz spędzać w domu, dodatkowo wpłynie na nasze relacje, towarzyskość i bliskość.
Do tej pory narzekaliśmy, że przez media społecznościowe, komunikatory, te relacje towarzyskie słabną. Nie rozmawiamy ze sobą, a teraz nikt przeciw temu chyba nie protestuje.
W tej sytuacji to, że mamy takie narzędzia, jest dobre. Ułatwia nam chociażby życie zawodowe. Rzeczywiście od kilku dni nie narzekamy na nie tak, jak miało to miejsce wcześniej. A z drugiej strony fakt, że jako rodzina, domownicy, będziemy przez te kilkanaście dni skazani na siebie sprawi, że te bardzo bliskie relacje mogą się zacieśnić, zaktywować.
Zauważył pan już tę ostrożność w kontaktach? Odrabiamy tę lekcję?
W kolejkach do sklepów. Tam rzeczywiście wiele osób zachowuje odpowiednią odległość od siebie. Niektórzy na przystankach czy ulicach rozmawiają ze sobą z zachowaniem zaleconego metra odległości, albo witają się jedynie kiwnięciem głową.
Wspomniał pan o tych kolejkach. Ze sklepów znikają kilogramy produktów. Skąd się bierze ta nieco przesadzona reakcja?
Z informacji, które słyszymy, oglądamy. To niestety one sprawiają, że blisko nam do paniki. To one powodują, że szykujemy się na apokalipsę. Do tego dochodzi nasza tendencja do robienia zakupów ponad miarę, jak przed każdym wolnym dniem, świętami, czy niedzielą bez handlu. Skoro pojawiła się również plotka, że sklepy mają zostać zamknięte, to w obliczu tego kolejnego ograniczenia niektórzy z nas również wolą zrobić zakupy na zapas.
Te puste półki, kolejki i szturm, zwłaszcza na rolki papieru toaletowego, kojarzy się jednoznacznie, czyli z poprzednią epoką.
Jesteśmy narodem, który lubi gromadzić, kupować. To wynika między innymi z polskiej rzeczywistości, w jakiej przez lata przyszło nam żyć, w której funkcjonowało kilka pokoleń. Musze przyznać, że we mnie samym nieustająco obecny jest ten syndrom „wojny”. Lubię gromadzić, jak moi dziadkowie. Proszę pamiętać, że różnego rodzaju praktyki są transmitowane z pokolenia na pokolenie. Ten model zachowań w obliczu braków był chcąc nie chcąc przekazywany, bo pojawiały się w naszej historii momenty, kiedy nie mogliśmy gromadzić. Dziś dodatkowo żyjemy w świecie rozbuchanego konsumpcjonizmu, mało refleksyjnego kupowania, nadmiaru. Te dwie rzeczy się nałożyły. Z jednej strony mamy, więc tę dowolność kupowania, z drugiej apokaliptyczną narrację, wręcz spiskowe teorie, do których mamy niestety tendencje. I dlatego wolimy być na każdą ewentualność przygotowani.