Jak bardzo potrzebujemy dziś siebie nawzajem?
My, ludzie, mamy różne potrzeby zaspokajania pierwotnych instynktów społecznych. A dziś, ze względu na bezpieczeństwo, narzucono nam zwiększenie dystansu społecznego do innych. Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy z tego, że ten dystans ma dla nas spore znaczenie i, podobnie jak wśród zwierząt, pełni ważne funkcje w komunikowaniu się. Proksemika, nauka zajmująca się badaniami wzajemnego wpływu relacji przestrzennych, opisuje cztery podstawowe dystanse dotyczące człowieka. Pierwszy, intymny, czyli do 45 cm mierzony od skóry, dopuszczamy tu osoby najbliższe, małżonków, partnerów, dziecko. Następnie, od 45 cm do 120 cm, jest strefa prywatna, do której wejście mają przyjaciele, zwykle ci najlepsi. Kolejny, od 120 cm do 260 cm, przestrzeń społeczna, zarezerwowana dla dalszych znajomych i do załatwiania spraw oficjalnych, przemieszczania się. Na koniec mamy dystans publiczny, powyżej 3 m, dla ludzi obcych, ale też szefów w biurach, dyrektorów w korporacjach.
I nagle te strefy, przypisane człowiekowi od lat, poszły w odstawkę. Słyszymy, że w miarę bezpieczny jest dystans powyżej 2 m, a najlepiej, żebyśmy zostali w domach.
Ze względu na zagrożenie koronawirusem większość naszych instynktownych reakcji musimy powstrzymać i kontrolować. Pojawia się wątpliwość, jaki dystans jest bezpieczny: 1,5 m, 2–3? Istnieje potężny nacisk, by się tym zmianom poddać w imię wspólnego dobra. Politycy chwalą nas, że jesteśmy odpowiedzialni, bo bez protestów podporządkowaliśmy się ograniczeniom. Że zmiany narzucone przez zagrożenie tak łatwo przyswoiliśmy i odseparowaliśmy się od siebie.
Reklama