Przez ostatnie 200 lat Europie nigdy nie udało się zbudować systemu bezpieczeństwa, który nie byłby wynikiem wojny. Układy z Wiednia, Wersalu i Poczdamu powstały nie tylko po wyniszczających wojnach, ale także przy decydującym udziale państw spoza Europy. Dzisiaj Europa po raz pierwszy ma możliwość wypracowania własnego systemu bezpieczeństwa i własnej polityki bezpieczeństwa. Wymagałoby to jednak wspólnej europejskiej polityki zagranicznej, a przecież ta nie wygląda obecnie najlepiej. Europa potrzebuje zatem szerszych ram: wymiaru transatlantyckiego.

Reklama

Ale Stany Zjednoczone również są zależne od Europy. Dobre stosunki z Europą są dla nich warunkiem odgrywania konstruktywnej roli w świecie. Dobre ułożenie tej współpracy wymaga jednak zdefiniowania na nowo podziału ról. Dzisiaj wielu Amerykanów ma poczucie, że ciężary są nierówno rozłożone - często słyszymy na przykład żądania, aby Europejczycy zwiększyli swoją aktywność militarną w różnych zapalnych regionach świata. Z kolei w Europie słychać głosy, że Amerykanie powinni wreszcie przestać działać na własną rękę i dać Europie większy głos w procesie decyzyjnym. W gorączce debaty często się zapomina, że aby współpraca była skuteczna, ani ciężary, ani decyzje nie mogą być po jednej stronie.

Papierkiem lakmusowym współpracy transatlantyckiej mogą się stać dwa obszary świata. Pierwszy z nich to Bliski Wschód. Staje się bowiem coraz bardziej oczywiste, że jednostronne działania Stanów Zjednoczonych nie doprowadzą do zakończenia kryzysu w tym regionie. Niedawna bliskowschodnia konferencja w Annapolis zaowocowała wprawdzie wznowieniem negocjacji izraelsko-palestyńskich, ale sukces procesu pokojowego nie będzie możliwy bez aktywnego wsparcia Europejczyków. I jeszcze jedno: przebieg tego procesu nie powinien być uzależniony od kalendarza wyborczego w USA. Stany Zjednoczone muszą nauczyć się cierpliwości.

Kluczem do skutecznego rozwiązania konfliktu jest partnerstwo europejsko-amerykańskie. Do zbliżenia stanowisk Izraelczyków i Palestyńczyków może doprowadzić tylko nacisk z zewnątrz, a konkretnie z Ameryki. Europa może jednak pomóc, zajmując jasne stanowisko w kwestiach, w których strony bliskowschodniego konfliktu nie będą umiały dojść do porozumienia. Mogłoby to przybierać postać oświadczenia kwartetu bliskowschodniego lub komunikatu wydanego wspólnie z Waszyngtonem. Wiele aspektów takiego stanowiska będzie trudnych do przyjęcia dla zwaśnionych stron, ale jeśli Amerykanie i Europejczycy przedstawią je wspólnie, wówczas Izraelczycy i Palestyńczycy znajdą się pod silną presją, by je uwzględnić.

Reklama

Współpraca transatlantycka mogłaby jednak doprowadzić również do rozwiązania kryzysu irańskiego. Gdyby Stany Zjednoczone rzeczywiście zaatakowały Iran, ugrzęzłyby militarnie w Iraku, Iranie, Afganistanie i Pakistanie na następne 20 lat. A to miałoby wręcz katastrofalny wpływ na skuteczność amerykańskiej polityki zagranicznej, a tym samym również na bezpieczeństwo Europy. Podobnie jak w przypadku konfliktu bliskowschodniego, niezbędna jest więc strategiczna cierpliwość.

Kolejnym poważnym wyzwaniem dla bezpieczeństwa światowego jest Rosja. Na razie jeszcze nie wiadomo, jak ten kraj ustawi swoje sojusze. Wiele zależy od sytuacji wewnętrznej, na którą inne państwa nie mają bezpośredniego wpływu. Ważną rolę odgrywa w tym procesie Ukraina: jeśli otworzy się na Zachód, Rosja nie będzie miała innego wyboru, jak tylko pójść tą samą drogą. Jeśli jednak Ukraina skieruje się na Wschód, może to spowolnić rozwój cywilizacyjny Rosji i wzmocnić jej imperialne tęsknoty.

Nie należy przeceniać znaczenia tarczy antyrakietowej dla stosunków między Rosją i Zachodem; obecne napięcia w tej sprawie da się załagodzić. Rada NATO - Rosja nie jest jednak właściwym organem do rozwiązania tego problemu, ponieważ NATO musi mówić jednym głosem. Tymczasem stanowiska państw członkowskich w kwestii tarczy są bardzo różne, więc każdy, kto podejmie ten problem na forum Rady NATO - Rosja, niechybnie doprowadzi do rozłamu w sojuszu.

Reklama

Z tego, że Unia Europejska nie jest jednomyślna w polityce zagranicznej, nie wynika, że Waszyngton słucha tylko głosów poszczególnych państw. Jeśli blok ważnych państw takich jak Wielka Brytania, Francja i Niemcy zajmie jakieś stanowisko w ramach UE, Stany Zjednoczone z reguły uważają je za stanowisko całej Europy.

Tej właśnie jedności zabrakło w przededniu wojny irackiej, co ułatwiło ekipie Busha kontynuację konfrontacyjnego kursu. Ówczesny kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder i prezydent Jacques Chirac stanowczo sprzeciwiali się temu przedsięwzięciu, natomiast sprawujący wtedy funkcję brytyjskiego premiera Tony Blair prywatnie często je krytykował, ale publicznie okazywał solidarność ze Stanami Zjednoczonymi. Dzięki temu Biały Dom mógł zignorować krytykę.

Tego rodzaju polityka spod znaku "divide et impera" (dziel i rządź) nie leży ani w interesie Europejczyków, ani Amerykanów. Stany Zjednoczone potrzebują szczerych i mądrych rad swoich europejskich partnerów. Tylko w takiej sytuacji amerykańska polityka wobec Bliskiego Wschodu i Rosji może być konstruktywna i zagwarantować trwały pokój.

*Zbigniew Brzeziński, amerykański politolog polskiego pochodzenia mieszkający w USA, znany sowietolog, futurolog