Szczególnie miło jest czynić postanowienia dotyczące tych skrywanych, ale najbardziej palących spraw naszej egzystencji. Spraw, o których trudno pisać w gazetach, jednak na Nowy Rok można zrobić wyjątek. A więc postanawiam na przykład: w miłości przestanę wpadać w te okropne schematy, które towarzyszą mi od trzeciej klasy szkoły podstawowej i które kosztowały mnie już tyle cierpienia. O tak, dzięki dojrzałości zdobywanej w bólach przez lata w tym roku wreszcie uda mi się nie robić tego, co zawsze robię. Która z nas nie obiecywała sobie dziesiątki razy: na Nowy Rok, na początek wiosny, wakacji albo jesieni, nauczę się wreszcie na swoich błędach! Zwłaszcza że tych błędów jestem już tak bardzo świadoma. Po tylu latach codziennego obcowania z tą chimeryczną i nieprzewidywalną osobą, którą jestem, po rozmowach z przyjaciółkami liczonych w setkach godzin, po tylu gorzko opłakanych zawodach miłosnych i tylu miłosnych żałobach dokładnie wiem, co robię nie tak. Obudzona w środku nocy, mogę bezbłędnie wyprowadzić genealogię zgubnych mechanizmów swojej psychiki - i to aż z czasów, kiedy miałam trzy lata i lepiłam bałwana.

Reklama

W pewnym wieku wydaje nam się, że wszystko już wiemy o swojej duszy. Ten wiek to dojrzałość i choć przychodzi razem z pierwszymi zmarszczkami, to daje nam szczęście i spokój, jakich nie znaliśmy w czasach, gdy cerę mieliśmy bez skazy. Zaczynamy wtedy dokładnie rozumieć swoje potrzeby. Wiemy na przykład, z jakim mężczyzną byłybyśmy szczęśliwe. Wiemy, jakie cechy w poprzednich sprawiały, że po trzech randkach nam się nudzili. Wiemy też, co w naszym zachowaniu nudziło innych - tych, którzy nam się podobali. Sto razy, siedząc po pracy z koleżankami w różnych Green Coffee i Karmach, rozkładałyśmy na czynniki pierwsze tę gorączkę, która budzi się w nas ni stąd, ni zowąd pod dotknięciem mężczyzny pewnego typu - i z kobiet chłodnych, opanowanych i nieco wyniosłych w pięć minut czyni niewolnice jego niebieskich oczu.

Czytałyśmy też poradniki i wiemy, że ten typ - na przykład okropnego macho i maminsynka - zawsze nas zwiedzie na manowce. A więc postanawiamy uroczyście, że teraz będziemy wybierać zupełnie innych. Mamy za sobą lekturę Freuda i jego licznych uczniów i wiemy, skąd ta fascynacja się u nas bierze. Postanawiamy więc, uroczyście i świadomie, zawsze jej odtąd zapobiegać. Obejrzałyśmy wszystkie odcinki "Seksu w wielkim mieście", czytałyśmy książki Philipa Rotha i innych męskich mężczyzn i wiemy dokładnie, jakich błędów nie wolno popełniać. Na przykład: nie wolno nigdy liczyć na mężczyznę, nie wolno niczego oczekiwać. Trzeba być wolną i niezależną i kiedy on chce się z nami spotkać, zawsze trzeba mieć już inne plany - żeby sobie czasem nie pomyślał, że nam się podoba. Tak, wylałyśmy już swoją dawkę łez i wiemy, że miłość jest walką. Żeby w tej walce wygrać, trzeba być tym, kto kocha mniej. Uzbrojone w te i inne mądre postanowienia, jesteśmy silne, spokojne i pewne siebie.

Aż pewnego dnia wychodzimy do teatru na głośny spektakl. Niespodzianka: mimo że byłyśmy umówione od miesiąca, jedziemy spóźnione! Pędzimy więc przez miasto sto na godzinę, prowadząc lewą ręką, a prawą wysyłając SMS-y do przyjaciół, którzy na nas czekają. Znów ten sam stres, który tak dobrze znamy. A miałyśmy tego więcej nie robić! Parkujemy samochód w popłochu, na postoju taksówek, bo nie mamy czasu szukać miejsca. A przecież przysięgałyśmy sobie być bardziej zorganizowane! No i jak można się było spodziewać, kiedy wyjdziemy z teatru dwie godziny później, we wszystkich oponach znajdziemy spuszczone powietrze. Cóż, i tym razem świat nam nie wybaczył, że jesteśmy tylko tym, kim jesteśmy.

Reklama

Na domiar złego, kiedy dojdziemy na najbliższą stację benzynową po pomoc, spotykamy mężczyznę. Dokładnie ten typ, którego miałyśmy unikać: wstrętnego macho, rozpuszczonego maminsynka w pięknym samochodzie. Mężczyzna ofiaruje nam pomoc, uśmiechając się dokładnie tak, jak wszyscy ci podrywacze, którzy tyle razy łamali nam serce. Potem bierze od nas numer telefonu.

I od pierwszej chwili dobrze wiemy, że nie pozostaniemy wierne ani jednej regule. Nie odmówimy, kiedy zaproponuje kawę. Nie będziemy udawać, że jesteśmy bardzo zajęte pracą, którą tak kochamy, kiedy wyciągnie nas na spacer. Nawet nie spróbujemy zgrywać kobiety z zasadami, kiedy pewnego wieczoru wprosi się do naszego mieszkania. Z pełną świadomością popełnimy jeden po drugim wszystkie błędy, których miałyśmy już nigdy nie popełniać. Bezwstydnie się zakochamy i pokornie będziemy czekać na zasłużoną karę: kolejny zawód miłosny.

Ale tym razem stanie się cud - nazwijmy go cudem miłości. I mimo że wykazałyśmy godną pożałowania słabość, wszystkie grzechy zostaną nam odpuszczone. Któregoś dnia, parę tygodni później, idąc z tym okropnym macho ulicą, w jakimś celu znanym tylko zakochanym, zrozumiemy, że nic podobnego nie przeżyłyśmy od czasów liceum. I choć nie przestrzegałyśmy żadnych postanowień - świat tym razem się nad nami zlitował.

Tego wszystkim życzę na nowy rok: żebyśmy mogli na chwilę przestać być lepszymi, niż jesteśmy, i żeby zostało nam to wybaczone. Żebyśmy mieli prawo pozbyć się poczucia winy, że brak nam mądrości, twardości, rozsądku i czego tam jeszcze. Niech się choć raz okaże, że nasze wady, wyprodukowane przez błędy naszych rodziców, przez biedę lat 70., kompleksy lat 80. albo wilczy kapitalizm lat 90., nie są błędami. Oto wielkie noworoczne marzenie: żebyśmy, będąc tylko tym, kim jesteśmy, ani trochę lepsi, ani trochę mądrzejsi, mogli dostać nieco szczęścia - całkiem niezasłużenie.