Po stronie atutów rząd może zapisać jeszcze jedno: wygasa funkcja KRUS jako amortyzatora społecznych kosztów reform. Nikt tego głośno nie powie, ale nie tylko nieudolność kolejnych ekip utrzymywała uprzywilejowanie rolników w stosunku do innych grup społecznych płacących coraz większe, wprost zależne od dochodów składki na ubezpieczenia społeczne. Każdy rząd wiedział doskonale, że dzięki możliwości łatwej - za cenę hektara ziemi - ucieczki do rolniczej kasy nie było w Polsce zbyt wielu kontrastów rodem z Trzeciego Świata. Kogo rynek wypychał z pracy, komu bankrutował zakład, mógł schować się w KRUS i jakoś przeżyć. Osłabiało to impet społecznych protestów, ograniczało liczbę ludzi pozbawionych opieki zdrowotnej i jakichkolwiek dochodów. Widać to wyraźnie w statystykach samego KRUS. Liczba ubezpieczonych po roku 1991 zaczyna skokowo rosnąć, w ciężkich pod względem kosztów transformacji latach 1993-1997 przekraczając dwa miliony osób. Potem lekko spada, do obecnych 1 mln 586 tys.

Reklama

W sumie z perspektywy czasu ta strategia wypychania miejskiej biedy do KRUS chyba się opłaciła. Choć kosztowało to corocznie kilkanaście miliardów złotych.

Czy jednak po siedemnastu latach od skoku w plan Balcerowicza nadal ta furtka powinna istnieć? Coraz mniej ofiar bankructw wielkich zakładów pracy rodem z PRL. Coraz łatwiej o pracę. I coraz większy dysonans pomiędzy rozwiązaniami przyjętymi wobec rolników w 1990 roku, a rynkową rzeczywistością roku 2007. Zmienili się też sami rolnicy. I już chyba nie chcą tak masowo i tak bardzo, by wiejski standard ubezpieczenia był równy dla wszystkich i tak niski.

Dziś główny punkt ciężkości społecznego dramatu przesunął się do ochrony zdrowia. Obciążenie tego systemu rolnikami, za których płaci budżet państwa, staje się coraz większym problemem. A uzasadnienie, iż bez policzenia dochodów rolników nie można pobrać składki zdrowotnej - coraz większym kuriozum.

Reklama

Dlatego tę reformę trzeba i da się przeprowadzić. Ale nie da się tego zrobić, idąc na skróty. Jeśli tylko politycy PO i PSL wpadną na pomysł, by zgłaszać reformę jako projekt poselski - będzie po zmianach. Zbyt skomplikowana i wrażliwa to sprawa, zbyt duże budzi polityczne namiętności. To trzeba wziąć - potocznie mówiąc - na klatę. Opracować w rządzie, omówić z rolnikami i ich związkami, przyjąć na Radzie Ministrów i posłać do Sejmu. A tam pilnować swoich posłów, by poparli rządowy projekt. To jest warunek trzeci powodzenia.