Trudno było nie zgodzić się z szefem rządu, kiedy czując dramat kierowców i powagę sytuacji, mówił otwarcie: "Nie mamy już czasu, już na nic nie mamy czasu". To prawda, choć nie można nie zapytać, dlaczego czasu zostało tak mało? Dlaczego po tygodniu bezwładu musi nagle przyspieszać, wręcz biec, czując na plecach nacisk bezwzględnej siły celników? Dlaczego zmuszony jest do obiecania protestującym wszystkiego, czego żądają?

Reklama

Rząd przespał czas, gdy naprawdę można było coś zrobić. A przynajmniej kontrolować sytuację, choćby przez dostarczenie uwięzionym kierowcom ciepłej żywności, wody, toalet, środków higieny. Kiedy można było zmusić celników do natychmiastowych rozmów. Kiedy można było nie dopuścić do momentu, aż ich pełzający protest zaczął zagrażać życiu innych i wymusił kapitulację rządu przed argumentem siły. Dlatego dziś nie ma już czasu.

Niestety, ten mechanizm powtarza się nie po raz pierwszy. Strategia tego rządu w zderzeniu z większością problemów polega na uważnym obserwowaniu społecznego napięcia i wkraczaniu dopiero wtedy, kiedy wybuch jest tuż-tuż. Do tej pory się udawało. Negocjacje z górnikami zawęziły protest do jednej kopalni, rozmowy z nauczycielami odsunęły ryzyko strajku, biały szczyt przyniósł uspokojenie nastrojów środowisk ochrony zdrowia. W każdym z tych przypadków interwencja następowała jednak coraz później. Coraz wyraźniejsza jest też rola premiera, który w sytuacji, gdy nikt już nic nie może pomóc, wszystko bierze na siebie. Po ludzku to imponuje. Ilu polityków gotowych jest wejść w każdy tłum i powiedzieć: rozmawiajmy. Niewielu. Ale za tę strategię cena jest słona. Używanie osobistego autorytetu w każdym konflikcie, na dodatek zazwyczaj lekkomyślnie wcześniej zabagnionym, przypomina koszenie trawy brzytwą. Dewaluuje autorytet premiera.

No i najważniejsze: co ta ekipa zrobi, gdy ta siła przestanie działać? Co będzie, jeżeli obietnice Donalda Tuska nie udrożnią szybko granic? Jaki argument wtedy pozostanie? Wątpliwe też, aby premierowi wystarczyło sił, by być wszędzie, by było dość pieniędzy na podwyżki dla każdego.