W parafiach w całej Polsce na dobre trwa sezon bożonarodzeniowych wizyt duszpasterskich. A z czym Polakom najczęściej kojarzy się kolęda? Otóż niestety z kopertą i jej zawartością – tradycyjnie zwaną "co łaska”. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że owa świecka tradycja składania datków może nie tylko przysłonić nam właściwy sens kolędy, ale również stać się jednym z elementów społecznej presji.
Kilka dni temu DZIENNIK napisał o tym, jak w pewnej chełmskiej parafii miejscowy proboszcz ogłasza po mszy, ile kto dał podczas jego kolędowania po domach. To skandaliczne zachowanie księdza poruszyło do żywego miejscowych parafian, ale również naszych czytelników. Rozgorzała dyskusja, czym tak naprawdę jest dziś wizyta duszpasterska i jaką rolę spełnia w niej owa "koperta”.
Klara Klinger: Trwa sezon wizyt duszpasterskich w domach parafian. I jak co roku o tej porze wraca pytanie: dawać księdzu tzw. kopertę czy nie dawać?
Ks. Roman Indrzejczyk*: Wiele lat chodziłem z wizytami duszpasterskimi zwanymi potocznie "kolędą”, dlatego wiem, że kwestia "koperty” stwarza wiele nieporozumień, i to po obu stronach. Ludzie często nie rozumieją, czym jest kolęda. A przecież jej zasadniczym sensem jest wysłuchanie problemów, jakie nurtują ludzi, i ułatwienie im kontaktu z Kościołem. A zwyczaj dawania przy okazji pieniędzy, niestety przez wielu księży podtrzymywany, może zepsuć ten duchowy wymiar wizyty. A doprowadzenie do sytuacji, w której ważnym elementem tej wizyty są pieniądze, jest błędem.
Dla niektórych kwestia „koperty” jest też bardzo krępująca...
Niestety tak. Może nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale ten zwyczaj może też być bardzo krępujący dla samego księdza. Szczególnie nieprzyjemne są sytuacje, kiedy ktoś wpuszcza księdza do mieszkania jedynie po to, by mu wręczyć odliczoną wcześniej kwotę i nawet nie chce wysłuchać, co kapłan ma do powiedzenia. A najbardziej upokarzające jest - a zdarzają się i takie sytuacje - że ktoś w ogóle nie chce wizyty duszpasterskiej i kopertę zostawi sąsiadom, żeby przekazał księdzu.
Co ksiądz robił w takich przypadkach?
Najlepszym sposobem jest niemówienie o pieniądzach i jasne postawienie sprawy od samego początku. Ja zawsze wyraźnie podkreślałem, że nie po to przychodzimy do wiernych, aby zebrać datki, tylko żeby nawiązać z nimi takie kontakty, w których możemy sobie wzajemnie służyć i pomóc w zrozumieniu Boga i Kościoła.
Przychodzimy, żeby porozmawiać i pomóc w rozwiązaniu problemów. Ksiądz powinien mieć wyczucie - jeżeli widzi, że koperta z pieniędzmi leży na stole, ale widać, że rodzinie te pieniądze są potrzebne, wtedy może zasugerować, żeby te pieniądze dali na tacę w niedzielę. A jeśli jasno widać, że odwiedzany członek parafii wiąże kolędowanie z dawaniem koperty, trzeba stanąć na głowie i wyraźnie mu wytłumaczyć prawdziwy cel wizyty. Pokazać, że jest ona bezinteresowna i ma wymiar czysto duchowy.
Zdarzało się księdzu odmówić przyjęcia pieniędzy?
Oczywiście, że tak. Ale bardzo często po prostu koperty nie było. A czasami była, ale wtedy ja jej na ogół nie zauważałem. Jeśli ludzie nalegali, żeby wziąć pieniądze, mówiłem im: "Dacie, jak się wam poprawi sytuacja, teraz ich potrzebujecie”. I ludzie czasem dziękowali i rzeczywiście chowali kopertę. Więc wiem, że taką atmosferę wolną od wizji pieniędzy można naprawdę stworzyć, i że jest ona przyjazna. I pozwala na stworzenie dobrych relacji między księdzem a rodziną. Jeżeli komuś bardzo zależy jednak na wręczeniu księdzu datku, to nie należy się zbytnio opierać. Najważniejsze jest, aby wierni wiedzieli, że mają prawo złożyć ofiarę, ale nie powinni czuć się do tego w żaden sposób zmuszeni!
Na co jest przeznaczana taka ofiara?
Z ofiar składanych przy okazji odwiedzin jakąś część księża mogą wziąć na swoje utrzymanie. I tu praktyka jest różna - od około 10 proc. do 20 proc. jest przeznaczane na wydatki związane z życiem kapłanów. Reszta na Kościół. I najczęściej księża z góry zakładają, co zrobić z ofiarą. Może to być na przykład remont kościoła. Oczywiście, jeżeli członek parafii z góry zaznaczy, że daje datek na Kościół, to z tego ksiądz ani grosza nie tknie.
Czy kolędowanie jest trudne?
Tak, bywa trudne. To przede wszystkim ogromny wysiłek psychiczny, bo spotyka się bardzo różnych ludzi. Ale na pewno nie należy się wpraszać do nikogo z kolędą, nie trzeba pukać do każdych zamkniętych drzwi. Ja zazwyczaj ogłaszałem na niedzielnej mszy, że kolęda to okazja do spotkania z księdzem, podzielania się z nim problemami i czekałem na zaproszenie. I wiem, że potrzeba wiele mądrego wysiłku, żeby ludzie mogli się przekonać, że przychodzimy do nich tylko i wyłącznie z chęcią usłużenia im. A same wizyty wypadają bardzo różnie - czasami rozmowa się nie klei, czasem jest bardzo długa i głęboka. Zdarza się, że właściciele domu księdza zaatakują i to też trzeba znieść.
Znam ludzki, którzy boją się przyjąć księdza, bo dawno nie byli w kościele, albo żyją bez ślubu i obawiają się reprymendy...
Tak nie powinno być. Kolęda to okazja do zadawania księżom pytań. I zarazem moment, kiedy my księża możemy się wytłumaczyć z naszego postępowania i przyjąć za nie krytykę, a nie tylko upominać kogoś z ambony. Przychodzimy do wiernych z błogosławieństwem i modlitwą, do której jednak nie powinniśmy zmuszać. Jak ktoś nas przyjmie, ale nie chce się modlić, to jego wola. Są osoby, które mówią, że nie chodzą do kościoła, ale chętnie porozmawiają z księdzem.
Czasami przez wiele lat ktoś nie przyjmował wizyt duszpasterskich, potem się na to zdecydował i to pomogło mu wrócić do Kościoła. Zdarza się, że czasem się ludzie otwierają i mówią o swoich problemach - o tym, że nie przyjmują sakramentów. Ale o takich rzeczach powinni sami mówić, ksiądz nie powinien ich naciskać. Bo naszym celem nie jest nawracanie, tylko pomoc w zrozumieniu istoty wiary.
[bio:] *Ks. Roman Indrzejczyk jest kapelanem prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego