Radosław Korzycki, Radosław Gruca: Czy Warszawa jest uważana w Waszyngtonie za ważnego sojusznika?
Madeleine Albright*:
Oczywiście. Jesteście dla nas bardzo ważnym partnerem. Dla mnie samej to ma wyjątkowe znaczenie, bo za mojej kadencji - dokładnie w marcu 1999 r. - doszło do rozszerzenia NATO o pierwsze kraje z dawnego bloku wschodniego, w tym Polskę. Uważam to za swoje największe osiągnięcie polityczne. A przebieg ostatniego szczytu w Bukareszcie niezbicie dowodzi, że po pierwsze Polska odgrywa w tym sojuszu ogromną rolę, a po drugie - nadal ściśle współpracuje z USA.

Reklama

Tymczasem w oczach Polaków - jak pokazują sondaże - wygląda to trochę inaczej. Dużo dajemy, a w zamian dostajemy niewiele. Społeczeństwo jest tym coraz bardziej sfrustrowane. Dlaczego Ameryka nas lekceważy?
Wcale was nie lekceważy. Przecież zaangażowanie polskich żołnierzy (w Iraku i Afganistanie - przyp. red.) wynika z zobowiązań wobec NATO. Gdy przyjechałam tu po raz pierwszy, w czasach gdy powstawało Partnerstwo dla Pokoju, Lech Wałęsa był bardzo niezadowolony, że nie da się od razu przyjąć Polski do Paktu Północnoatlantyckiego. Pamiętam, że wam bardzo zależało na przystąpieniu do Sojuszu, który jest - bądź co bądź - najsilniejszym w historii świata. Z uczestnictwa w nim wynika prestiż, ale też duża odpowiedzialność. Polska w zamian za swoje zaangażowanie dostaje właśnie przynależność do tej najpotężniejszej struktury.

Ale przecież NATO słabnie. W Bukareszcie prezydent Francji Nicholas Sarkozy wystąpił z propozycją „zeuropeizowania” Paktu Północnoatlantyckiego, przeniesienia punktu ciężkości na Stary Kontynent. Czy to dobry pomysł?
Absolutnie nie. Uważam, że Stany Zjednoczone w dalszym ciągu powinny mieć decydujący wpływ na to, co dzieje się w sojuszu. NATO powstawało prawie sześć dekad temu jako fundament nowoczesnych relacji europejsko-amerykańskich. Nie można o tym zapominać i próbować teraz spychać USA na dalszy plan albo co gorsza wypchnąć z tej organizacji.

W deklaracji końcowej szczytu w Bukareszcie wpisano formułę, według której tarcza antyrakietowa będzie połączonym projektem Europy i USA. Może to właśnie on powinien na nowo zdefiniować stosunki atlantyckie?
Bardzo mnie to ucieszyło, że przywódcy krajów NATO doszli do wniosku, że przedsięwzięcie, jakim jest budowa systemu ochrony przed zagrożeniem nuklearnym, można przeprowadzić razem, w ramach Paktu. Europa zrozumiała w końcu, że niebezpieczeństwo jest realne i należy wspólnie stawić mu czoła!

Reklama

To chyba rozzłości Rosję. Czy sądzi pani, że pod berłem nowego przywódcy, który uchodzi za liberała i technokratę, zmieni się polityka zagraniczna Kremla i relacje z USA będą cieplejsze?
Musimy poczekać. Media dość życzliwie przedstawiają prezydenta elekta Dmitrija Miedwiediewa, ale naprawdę nie wiemy, jakim jest on człowiekiem. Ale, co ważniejsze, dziś nie wiadomo, jaką rolę będzie odgrywać były prezydent Władimir Putin. Proszę pamiętać, że zaraz po zaprzysiężeniu Miedwiediewa zostanie on premierem. Dodatkowo jeszcze przejął przywództwo swojej partii Jedna Rosja, więc jego władza pozostanie ogromna.

Uważa pani, że amerykańskie zaangażowanie w Iraku okazało się porażką. Co w takim razie Amerykanie powinni dalej zrobić z tą wojną?
Moim zdaniem trzeba robić wszystko, by Irakijczycy mogli wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce. Amerykanie muszą zacząć wycofywać stamtąd swoje wojska, ale - o czym mówiłam wiele razy - inne kraje, w tym Polska, powinny nadal pomagać w normalizacji sytuacji nad Tygrysem i Eufratem.

Ale w październiku nasze wojska opuszczą jednak Irak...
Polska była bardzo pomocna. Tym bardziej cieszymy się w Stanach Zjednoczonych, że wasz rząd zwiększy swój udział w operacji w Afganistanie. To przecież tam się wszystko zaczęło. To tam była kolebka terrorystów, którzy zaatakowali Amerykę 11 września 2001 r., co zdeterminowało stosunki międzynarodowe na wiele lat. Amerykanie są naprawdę bardzo wdzięczni za roztropność polskiego rządu, który na szczycie w Bukareszcie zgodził się wysłać dodatkowy kontyngent do Afganistanu.

* Madeleine Albright urodziła się w 1937 r. w Pradze. W wieku 13 lat wyemigrowała wraz z rodzicami do Stanów Zjednoczonych. Ukoronowaniem jej błyskotliwej kariery politologa i dyplomaty była funkcja sekretarza stanu w administracji prezydenta Billa Clintona, którą pełniła jako pierwsza kobieta w historii. Po odejściu z polityki wróciła do nauczania studentów. Jeździ też po świecie, promując badania profilaktyczne w walce z nowotworem