Ten wielki Polak na pewno zasługuje na uhonorowanie i wdzięczną pamięć potomnych. Nie było przecież wybitniejszego od niego polskiego męża stanu w XX wieku. Najpierw walnie przyczynił się od odbudowania niepodległej Polski, a potem w wielkiej, zwycięskiej wojnie z bolszewicką Rosją obronił jej suwerenność. Nikt, nie licząc oczywiście najbardziej zacietrzewionych pogrobowców endecji, nie odmawia mu dzisiaj należnego miejsca w narodowym panteonie zasługi i chwały.
Jest jednak z prezydenckim hołdem złożonym Piłsudskiemu pewien kłopot. Los sprawił, że marszałek odszedł do wieczności dokładnie dziewięć lat po tym, jak 12 maja 1926 r. dokonał krwawego zamachu stanu i obalił legalny, konstytucyjny rząd Rzeczypospolitej. A o tym niestety prezydent Kaczyński niemalże zapomniał. Jak wynika z relacji prasowych, tej drugiej związanej z Piłsudskim majowej rocznicy w ogóle nie dostrzegł. Nie potępił też zamachu, a ograniczył się jedynie do uwagi, że nie wszystko, co miało miejsce po 1926 r., zasługuje na akceptację.
Prezydent Kaczyński nie musiałby w ogóle niczego mówić, gdyby składał Piłsudskimu hołd: 26 września (akcja pod Bezdanami), 6 sierpnia (wymarsz Pierwszej Kadrowej), 22 lipca (aresztowanie przez Niemców), 10 listopada (powrót z Magdeburga i przejęcie odpowiedzialności za Polskę), 15 sierpnia (bitwa warszawska). Wszystko to są daty, które w chwalebnym, naznaczonym służbą dla Polski życiorysie nie potrzebują najmniejszego komentarza, gdyż same się tłumaczą doniosłością czynu i skalą ofiary.
Ale 12 maja od prezydenta wolnej, demokratycznej Rzeczypospolitej po złożeniu kwiatów na trumnie Piłsudskiego można było oczekiwać chwili głębszej refleksji. Właśnie na temat dramatycznego nałożenia się na siebie dwu jakże różnych w swojej wymowie rocznic. Mógł też prezydent w symboliczny sposób uhonorować tych, którzy w maju 1926 r. dochowali wierności konstytucji i żołnierskiej przysiędze, np. składając kwiaty na krakowskim grobie któregoś z wojskowych do końca broniących legalnych władz RP. Nie mówiąc już o tym, że pięknym gestem byłoby wybranie się do leżących nieopodal Krakowa Wierzchosławic i uczczenie pamięci Wincentego Witosa – nie tylko obalonego w maju 1926 r. premiera, ale i ofiary haniebnych sanacyjnych prześladowań.
Nic takiego prezydent Kaczyński nie uczynił. W tej sytuacji jego zachowania i słowa zabrzmiały jak akceptacja i usprawiedliwienie dla zamachu majowego. Trudno zresztą o inny wniosek w świetle pochodzącej sprzed paru lat jego deklaracji stwierdzającej, że gdyby tylko mógł, ruszyłby w maju 1926 r. z zamachowcami na Warszawę.
Takie zachowania prezydentowi RP splendoru nie dodają. I nie chodzi tu o proste odsądzenie od czci i wiary Marszałka i jego żołnierzy za majowy bunt przeciwko rządowi Chjeno-Piasta. Motywy tamtego działania można nawet zrozumieć. Brały się z krytycznej oceny stanu państwa i przekonania o zupełnej degeneracji rządzących. Wpisywało się w ogólnoeuropejskie zwątpienie w parlamentaryzm, w którym dostrzegano coraz mniej rządów ludu, a coraz więcej wykorzystywania tłumów przez cynicznych liderów partyjnych.
W dzisiejszych ocenach trzeba jednak brać pod uwagę nie tylko intencje zamachowców, ale i skutki ich czynu. "Majowa rewolucja moralna” - jak o zamachu mówili sami piłsudczycy - szybko sprzeniewierzyła się głoszonym oficjalnie ideałom. Zamieniła się w coraz brutalniej sprawowaną dyktaturę łamiącą prawa człowieka, ludzką godność, elementarne poczucie praworządności i sprawiedliwości. Zwłaszcza wybory brzeskie i towarzysząca im fala gwałtów stały się hańbą dla Polski, boleśnie odczuwaną przez miliony Polaków.
Dzisiaj bezkrytyczny stosunek do zamachu majowego oznacza wzięcie na swoje sumienie całego tego smutnego bagażu, który - w wolnej i demokratycznej Rzeczypospolitej powinien być wielkim znakiem przestrogi, a nie przedmiotem przemilczeń, nie mówiąc już o jakiejkolwiek adoracji. Krytyczna ocena zamachu jest niezbędna także dlatego, aby stała się przestrogą przed dzisiaj proponowanym "sanowaniem” Polski na skróty. Przydałyby się takie uwagi zwłaszcza PiS, który rządząc, nierzadko samo ocierał się o podobne recepty. I pewnie dlatego prezydent uchylił się przez taką refleksją. I to jest w całej tej historii najsmutniejsze.