A Andrzej Duda? Zwłaszcza kiedy wyłączyć mu fonię, to prezentuje się jak sympatyczny uczniak, który zaraz cmoknie Panią Dyrektor w mankiet. Nie wyzłośliwiam się, lubię miłych ludzi. Daję się jednak ponieść refleksji, że między warstwą wizualną polskiej walki o prezydenturę a tym, co się o niej mówi, jest przepaść. Bo mówi się o "polsko-polskiej wojnie”, "wojnie cywilizacji”, "wojnie plemion”, a nawet o wojnie postu z karnawałem oraz, co chyba oczywiste, o podłości, draństwie, faszyzmie i lewactwie. A na obrazku – mili ludzie. Można by się spodziewać, że przy takim stężeniu kwasu politycznego główne siły naszej wojny wystawią do boju takich mniej więcej Donaldów Trumpów. Z tym że Trump kiepsko nadaje się do udziału w szkolnej akademii, tu się chyba wszyscy zgodzimy. No, chyba że ktoś się napił i trzeba ochotnika, aby "zmęczonego” wynieść z sali, po drodze mu bluzgając.
Wiem, wiem. Duda ohydny, Trzaskowski obrzydliwy. Ale jeżeli nawet, to nie dla swoich wyborców. Ci cenią sobie – jak widać – pewien typ prezydenta Polski, którego standard wyznaczył Bronisław Komorowski. Miś z okienka tak, grizzly – nie. Co ciekawe, kandydatów na urząd prezydenta wybierały partie polityczne – te same, które tak ze sobą walczą na śmierć i życie. Tak jakby partyjni aktywiści czuli, że rodacy z zasady chcą oddać głos na kogoś lepszego, niż ma konkurencja. Lepszego nie pod tym względem, że lepiej dołoży (i nabluzga), lecz tak lepszego w ogóle.
I Dudę, i Trzaskowskiego, a właściwie każdego z 11 kandydatów w tych wyborach, można by było zaprosić do domu na rodzinny obiad i to przeżyć. Zapewne w niektórych domach trzeba by się umówić, że o polityce i gender nie rozmawiamy. Nie szkodzi, stare dobre kawały o zakonnicach, blondynkach, Niemcach i Ruskach też dają radę..
Reklama