Mamy już IV RP?
Wybory nic nie zmieniły, cały czas mamy trzecią.
A zmierzamy do jakiejś?
Jeśli już, to do "Nie-Rzeczypospolitej”, do osłabienia poczucia, że to wspólne państwo różnych Polaków.
Czy Polska rzeczywiście jest podzielona na pół, czy to jedynie figura publicystyczna?
To fakt: w drugiej turze po obu stronach wzięło udział po 50 proc. wyborców. Ale to się zdarza. Moglibyśmy się zresztą takim podziałem w ogóle nie martwić, gdyby nie ostrość sporu i niszczenie tych rzeczy, które powinny być wspólnym punktem odniesienia.
Czyli?
Telewizja publiczna może być bardziej czy mniej wspólna. W jej przypadku nigdy nie było idealnie, zawsze była zinstrumentalizowana, ale między tym, co było, a tym, co jest, widać olbrzymią różnicę. Teraz jest tubą propagandową, mówiącą o opozycji ostrzej niż sama partia rządząca.
Coś jeszcze wspólnego ubyło?
Na pewno słowa, które padały w tej kampanii, pogłębiały poczucie obcości. Jeśli Jarosław Kaczyński mówił o niepolskiej duszy kandydata, na którego zagłosowała połowa Polaków, to w ten sposób niszczył jakąkolwiek przestrzeń wspólną. Słowa, które padały na temat relacji z Niemcami, uwagi prof. Andrzeja Zybertowicza, że nie ma biało-czerwonych flag na wiecach Rafała Trzaskowskiego, czy sformułowania o LGBT "kopały” olbrzymie rowy między nami. A przecież nie musiały padać w kampanii. To zwarcie miało wystarczającą temperaturę, więc nie było sensu jej jeszcze tak podgrzewać.
Prezydent Andrzej Duda w wystąpieniu na wieczorze wyborczym przepraszał za słowa, którymi ktoś mógł się poczuć urażony.
Dobrze, że przeprosił, ale to nie zmienia istoty podziałów wywołanych przez te słowa. Zresztą dodał, że podtrzymuje sądy. Druga strona też miała przewiny, ale nie były one tego kalibru. To te słynne zabawy w osiem gwiazdek czy liczne kpiny, że PiS przekupił wyborców 500+ czy 13. emeryturą. To zły styl, ale tu nie ma symetryzmu, wina po stronie rządzących jest poważniejsza.