Dokładnie przed sześciu laty Rywin przyszedł do Michnika, żeby złożyć mu korupcyjną propozycję w imieniu SLD-owskiego układu trzymającego władzę. Michnik go nagrał, by rozpocząć trwającą przez pół roku drugą, twardszą turę rokowań z SLD o koncesję telewizyjną dla Agory. Tamte sześć miesięcy przeszło do historii pod nazwą „śledztwa dziennikarskiego”, które ostatecznie zakończyło się bez sukcesu. Agora telewizyjnej koncesji nie dostała. Rozpoczął się kryzys polityczny, który miał wywrócić układ polityczno-medialny dominujący w Polsce od 1989 r.

Reklama

W wielkiej polityczno-medialnej układance SLD chciał się wówczas uwłaszczyć na bazie telewizji publicznej i wydawnictwa WSiP, chciał mieć własną Agorę. Tymczasem Agora – z bliską perspektywą własnej telewizji i dalszej ekspansji na polskim rynku medialnym – chciała się stać jedyną trwałą opozycją, jedynym skutecznym kontrolerem władzy składającej się z „cywilizowanej i demokratycznej lewicy”, czyli z SLD-owskiego prezydenta i SLD-owskiego premiera. W ten sposób zostałby skonsumowany historyczny kompromis pomiędzy jednym z postsolidarnościowych środowisk i postkomunistami. Do tego jednak nie doszło, bo Adam Michnik był już wówczas zbyt pyszny i zbyt emocjonalnie niestabilny, a SLD zbyt łapczywy i od żadnej silnej opozycji, nawet medialnej, zależny być nie chciał. Dzięki swoim błędom obie strony przegrały i obie zostały zmarginalizowane.

Powrót Roberta Kwiatkowskiego

W aferze Rywina ważną rolę odgrywał Robert Kwiatkowski - ówczesny prezes telewizji publicznej z nadania SLD, osoba biznesowo i politycznie nadzwyczaj sprawna, której kariera i pozycja wydawały się bardzo rozwojowe. Gdyby nie nieudolność i zacietrzewienie starców - tych z Agory i tych z SLD – zupełnie zasłużenie Kwiatkowski zostałby kluczową postacią polskiej sceny politycznej. Wraz z Czarzastym i paroma innymi równie sprawnymi ludźmi ze środowiska Ordynackiej, czyli z dawnego ZSP - jedynej legalnej organizacji studenckiej w późnym PRL - zbudowałby SLD-owską Agorę, biznesowo-medialne instytucje zapewniające Sojuszowi trwałą dominację w polskiej polityce i na jej zapleczu.

Reklama

To Robert Kwiatkowski stał się jedną z osób, które Michnik zdecydował się zaatakować, żeby móc dalej prowadzić swoje negocjacje z godnym zaufania prezydentem Kwaśniewskim i godnym zaufania premierem Millerem. To Roberta Kwiatkowskiego uznali za członka grupy sprawującej władzę zarówno Ziobro, jak i Rokita w swoich sprawozdaniach z pracy komisji. Tamta sprawa złamała Robertowi Kwiatkowskiemu karierę, ale nie na zawsze.

Dzisiaj, sześć lat później, PO i PiS, dwie partie, które dzięki aferze Rywina, dzięki barwnym i moralizującym występom swoich przedstawicieli w komisji śledczej wygrały wybory w 2005 r., same walczą o media publiczne, tak jak się o nie walczyło w czasach Kwaśniewskiego, Millera i Michnika. Obie traktują Woronicza jako klucz do władzy, klucz do własnej siły, a przynajmniej klucz do siły swojego konkurenta. Robią to jawnie, nie zwracając żadnej uwagi na swój wizerunek w oczach opinii publicznej. Obie proponują SLD Napieralskiego mocno wygórowaną dolę, realny udział w TVP SA, jeśli SLD albo poprze prezydenckie weto do ustawy medialnej Platformy, albo prezydenckie weto do ustawy pomoże odrzucić. I albo Woronicza pozostanie pod kontrolą PiS, albo znajdzie się pod kontrolą PO.

PiS zarządza TVP SA twardą ręką Andrzeja Urbańskiego – bez porównania zresztą twardszą w wymiarze politycznym niż w wymiarze kontrolowania wypływu publicznych pieniędzy czy tworzenia atrakcyjnych programów. PiS było gotowe podzielić się nawet z medialnym salonem, z którym oficjalnie się nienawidzi.

Reklama

Oddało ważne pasmo publicystyczne Tomaszowi Lisowi, który wcześniej był krytykiem Jarosława Kaczyńskiego jako kata polskiej demokracji, a którego Jarosław Kaczyński w okresie własnej świetności wypędził z Polsatu. Dzisiaj dla Kaczyńskiego lepszy Lis niż Tusk.

Po drugiej stronie jest PO, która w potęgę mediów publicznych wierzy tak bardzo, że gotowa jest telewizję publiczną nawet osłabić i zdemolować - zdjąć abonament, odebrać częstotliwości - byleby tylko nie mogło z nich korzystać to znienawidzone PiS.

Nic zatem dziwnego, że języczkiem uwagi jest SLD, którego mózgiem i doradcą medialnym jest znowu Robert Kwiatkowski, gwiazda afery Rywina, działający już jawnie, przygotowujący strategie negocjacyjne Napieralskiemu krążącemu od tygodni między kancelarią premiera Tuska a pałacem prezydenta Kaczyńskiego, żeby podbijać stawkę, żeby licytować coraz wyżej i z coraz większym sukcesem. Bo jako mózg Robert Kwatkowski jest nieoceniony. Były prezes telewizji publicznej bez porównania bardziej zasługuje na miano kompetentego eksperta w kwestii politycznego nad nią panowania, niż głośna i zwracająca na siebie uwagę Iwona Śledzińska-Katarasińska z PO czy błyskotliwi PR-owo mityczni spin doktorzy PiS. Robert Kwiatkowski wie, czego należy żądać, o co się starać, bo on naprawdę poznał wszystkie kluczowe miejsca telewizji publicznej - te w informacjach, publicystyce, stacjach lokalnych, na finansowym i producenckim zapleczu...

SLD dostanie więcej, niż jest warte

Obyczaje z epoki Rywina kwitną zatem w najlepsze w wykonaniu układu partyjnego, który rzekomo dokonał w Polsce rewolucji moralnej, rzekomo zastąpił Polskę Rywina silniejszym państwem, bardziej republikańską polityką... itp., itd. Irracjonalizm politycznego konfliktu PO - PiS można nawet obserwować w sporze wokół telewizji publicznej jak pod mocno powiększającym szkłem. Na tym tle Napieralski - z mózgiem Robertem Kwiatkowskim - prowadzi negocjacje twardo i bez trudu. O ile rzeczywista wartość SLD nie jest dzisiaj zbyt wielka, wynosi jakieś 5 proc., to w licytacji o jej poparcie w sprawie ustawy medialnej PiS i PO gotowe są jej dać 10 proc., 15, może nawet 20. Kilkakrotnie tyle, ile SLD naprawdę jest warty. Byle tylko ten drugi - ich największy przeciwnik, PO dla PiS, PiS dla PO, Cześnik dla Rejenta - nie dostał nic, został od mediów publicznych odpiłowany.

Ogłoszona przez Jarosława Kaczyńskiego w kluczowym momencie negocjacji z Napieralskim, kiedy szef SLD odwiedza pałac Lecha Kaczyńskiego dwa razy w tygodniu, decyzja o bojkocie przez PiS telewizji TVN i TVN 24, skokowo negocjacyjną pozycję PiS wobec Napieralskiego osłabia. Pokazuje, że PiS uczynił z mediów publicznych swój ostatni szaniec, dla którego utrzymania jest gotów zapłacić każdą cenę. Bo jeśli go utraci, to w sytuacji zaostrzonego konfliktu z najsilniejszymi mediami prywatnymi pozostanie mu tylko warunkowa miłość Radia Maryja i Telewizji Trwam, czyli medialna pozycja LPR albo Macierewicza z ich najlepszych czasów, kiedy to oni cieszyli się warunkowym poparciem ojca Tadeusza Rydzyka.

Jarosław Kaczyński, z którym można się było nie zgadzać, ale którego polityczną manewrowość, błyskotliwość wielu z nas podziwiało, utracił w sprawach medialnych polityczny słuch i węch. Zachowuje się jak ranny niedźwiedź na ślepo opędzający się od nagonki, której wydaje się ani nie widzieć, ani nie rozumieć. Napieralski i doradzający mu Kwiatkowski muszą to rozumieć i licytują coraz wyżej. Równie ostro licytują zresztą pod adresem PO, bo głód posłanki Ślesińskiej-Katarasińskiej - która od lat nie odniosła najmniejszego politycznego sukcesu i której pozycja w Platformie jest z tego powodu coraz słabsza - a także głód przytupującego za jej plecami salonu warszawskiego, który już od trzech lat odcięty jest od mediów publicznych i dopóki nie pojawi się jakiś nowy Cimoszewicz czy Belka toleruje PO - pozwala Napieralskiemu i stojącemu za jego plecami Robertowi Kwiatkowskiemu także od Platformy żądać wiele i mieć to obiecane.

Państwo można mieć taniej

Skoro jednak jesteśmy na takim poziomie jawnego cynizmu, może by irracjonalny cynizm dzisiejszego PO - PiS zastąpić cynizmem racjonalnym? Po co płacić resztkom po SLD 20 proc. udziału w rządzeniu - bo przecież po wecie w sprawie ustawy medialnej nastąpi weto w sprawie ustawy zdrowotnej i Napieralski będzie żądał coraz więcej - jeśli tak naprawdę te resztki są warte 5 proc., a może i mniej? Wystarczyłoby zmienić nieco ordynację wyborczą, nie na większościową, bo to byłoby zbytnio na rękę PO, ale na wyraźniej większościowo-proporcjonalną. I rozpisać przedterminowe wybory. SLD i PSL znikną z polityki i PO - PiS będą się dalej bawił same. Takie braterstwo krwi przy podziale łupów przypieczętuje układ dwupartyjny w Polsce i być może nawet nauczy partie go tworzące odrobinę choćby większej odpowiedzialności. Gdyby jeszcze przy tej okazji PO obiecała poczekać do końca kadencji Lecha Kaczyńskiego i nie niszczyć urzędu prezydenta ponad miarę, to nawet państwo by na tym skorzystało i nawet tacy naiwniacy jak ja byliby zadowoleni.

Oczywiście wielu będzie oburzonych, ale wielu było także oburzonych wówczas, kiedy pod swoje aktualne notowania pisały ordynację wyborczą inne partie postkomunistyczne i postsolidarnościowe, a one i tak to robiły.

Przepraszam, że mówię tak otwartym tekstem. Moje słowa mogą obrazić szlachetnych liderów PO - PiS, którzy przy okazji afery Rywina wylali na nasze głowy całą Niagarę moralizowania - obiecując raz na zawsze skończyć z partyjnym handlem mediami publicznymi. Aby sześć lat później rozgrywać sprawę telewizji publicznej tak samo cynicznie, tyle że o wiele głupiej, niż robił to i robi nadal Robert Kwiatkowski. Swoją drogą medialny mózg SLD musi mieć dzisiaj niezły ubaw, ogrywając bez trudu byłych moralistów PO - PiS, którzy przed paru laty próbowali go postawić przed sądem, a dzisiaj w swoim zacietrzewieniu są gotowi spełnić najbardziej wygórowane żądania SLD.