A rzecz po prostu w talentach polskich przedstawicieli. Wiemy zaś, że prezydent zwykł dużo mówić i zapominać, co mówił na widok prawdziwego Sarkozy’ego. Wiemy też, że premier zwykł mieć stracha przed odróżnianiem się od innych Europejczyków. Pomyślność krajów niestety często zwykła zależeć od tego, czy przywódcy uświadamiają sobie swoje słabości i potrafią nad nimi zapanować

Reklama

Minister Siergiej Ławrow nie jest jednym z kremlowskich speców od propagandowych pohukiwań, ale wybitnym, cenionym w świecie fachowcem od dyplomacji. Jego deklaracje nie są obliczone na ciemny poklask nacjonalistycznej publiczności, ale chłodno definiują treść rosyjskiej polityki, tak jak Rosja chce, aby była ona rozumiana na zewnątrz. Tym razem równo godzinę przed rozpoczęciem obrad przywódców państw europejskich w Brukseli Ławrow przekazał im z Moskwy dwa wyraziste przesłania.

Pierwsze - że wojna kaukaska jest "godziną prawdy", bo przez nią Rosja po latach "wraca na światową scenę”. Drugie - że wojna ta wyraża "nowy standard obrony rosyjskich interesów narodowych", a "Ameryka (w domyśle cały wolny świat) musi nauczyć się z tym żyć". Minister jasno zapowiada też stanowczą wolę usunięcia rządu Saakaszwilego i - nieco ironicznie - apeluje do Europy obradującej w Brukseli o pomoc w tym zbożnym dziele. Wobec przywódców Europy Rosja używa języka mocarstwowego, słyszanego dotąd tylko czasami z Waszyngtonu. Minister Ławrow zna historię relacji atlantyckich ostatnich lat i wie, że tego języka Europa nie lubi, bowiem jest wobec niego bezradna.

Wprawdzie werbalnie minister zwraca się do Ameryki jako do równej sobie potęgi, jest jasne, że politycznym reprezentantem Zachodu jest dziś tylko Europa, bo do listopadowego rozstrzygnięcia McCain czy Obama Ameryka nie może posiadać stabilnego poglądu na świat. Przywódcy Europy, a wśród nich Donald Tusk i Lech Kaczyński, zgromadzeni w Brukseli tworzą więc jedyną realną drugą stronę w tym dialogu. A w tym dialogu Polska ma swój wyrazisty interes.

Po pierwsze, aby zapowiedziany przez ministra Ławrowa zamiar pozbawienia suwerenności Gruzji się nie powiódł. Rzecz w tym, by Rosjanie nabrali przekonania, że przy pomocy armii mogą załatwić - owszem - część, ale nie całość sprawy. Osetia i Abchazja są już przez Rosję zdobyte, na szali leży dzisiaj tylko reszta Gruzji.

Odwołując się do doświadczenia dla nas Polaków zrozumiałego, idzie o to, aby dokonał się „tylko” pierwszy, a nie od razu trzeci rozbiór Gruzji. Dlaczego to jest takie ważne? Bo od tego będzie zależeć łatwość podejmowania w przyszłości podobnych decyzji. Mocarstwa rozzuchwalają się mało kosztownymi zdobyczami. Dlatego prezydent i premier słusznie czynią, jeśli koncentrują się na pomocy dla rządu Gruzji. Tyle tylko że wbrew humanitarnemu odruchowi pomoc znaczy dzisiaj broń.

Po drugie, aby ogłoszone przez Ławrowa zamiary geopolitycznego powrotu okazały się zamiarami na wyrost. Realny powrót Rosji do światowej gry oznacza jej powrót do znanych obszarów rosyjskiego interesu, a więc nie tylko na Kaukaz, ale również nad Dniepr i Bałtyk.

Reklama

Tymczasem najżywotniejszym interesem Polski jest ograniczenie rosyjskiego wpływu na Europę. Na rosyjski powrót do geopolityki potrzebna jest geopolityczna odpowiedź. Najskuteczniej zapewne byłoby, gdyby za zdobycie Osetii i Abchazji Rosja musiała zapłacić dwojako: przyspieszonym odpływem Ukrainy na Zachód i przyhamowaniem rozhulanego ostatnio w Europie Gazpromu.

Po trzecie interesem Polski jest silnie podmiotowa rola w budowaniu decyzji europejskich i widoczny na nie wpływ. Niedźwiedzim ryczeniem albo lisią chytrością, obojętne, byle skutecznie. Ławrow ma bowiem rację, że jest to pierwsza od dawna „godzina prawdy” pomiędzy Rosją i Zachodem. I jeśli teraz Polska okaże się bez znaczenia, to już bez znaczenia pozostanie na długo. Stawką nie jest prestiż, ale bezpieczeństwo.

A rzecz po prostu w talentach polskich przedstawicieli. Wiemy zaś, że prezydent zwykł dużo mówić i zapominać, co mówił na widok prawdziwego Sarkozy’ego. Wiemy też, że premier zwykł mieć stracha przed odróżnianiem się od innych Europejczyków. Pomyślność krajów niestety często zwykła zależeć od tego, czy przywódcy uświadamiają sobie swoje słabości i potrafią nad nimi zapanować.