Niezależnie bowiem kto i czego oczekiwał po brukselskim szczycie Europy - pewne jest, że przywódcy Europy w odpowiedzi na częściowy rozbiór Gruzji nie podjęli w poniedziałek żadnej istotnej decyzji. Ani dobrej, ani złej, bo po prostu żadnej. Faktem jest też bezspornym i niezależnym od jakichkolwiek politycznych ocen to, że Francja zwołała ten szczyt w nadzwyczajnym trybie właśnie w celu podjęcia takiej decyzji. Z tego sylogizmu nie może wynikać inny wniosek niż ten, że spotkanie nie spełniło swojego celu.

Reklama

Tymczasem od wtorkowego poranka europejska prasa przekonuje nas o czymś dokładnie odwrotnym. Brak decyzji i brak widocznego na zewnątrz sporu w Brukseli dość powszechnie uznawane są za sukces europejskich przywódców. W gazetach - chyba najbardziej w gazetach niemieckich, choć nie tylko - panuje atmosfera ulgi z powodu zakończonej konfrontacji. Komentatorzy w zasadzie obwieszczają koniec kryzysu kaukaskiego. Mimo że rozbiór Gruzji stał się faktem. Mimo że Rosja jawnie zadrwiła z warunków zawieszenia broni uzgodnionych z Nicolasem Sarkozym, czyli formalnym prezydentem Europy. Gdyby nie znać faktów, ale przeczytać trochę komentarzy, można by nabrać wrażenia, że do zakończenia jakiegoś wielkiego bezsensownego konfliktu potrzebny był od dawna tylko bezdecyzyjny szczyt Europy. I Bogu dzięki, że go w końcu zwołano, bo inaczej konflikt trwałby nadal…

Ciekawe pytanie brzmi: skąd ten rozziew faktów i opinii? To normalne, że uczestniczący w szczycie politycy mają w ustach blokadę na słówko "porażka", jeśli ich samych ono ma dotyczyć. Choć po prezydencie Polski, który tak mocno wciągnął się w pomoc dla Gruzji, oczekiwałem mniejszej dawki publicznie okazywanej po Brukseli satysfakcji. Ale zostawmy polityków. Ciekawsza jest zagadka komentatorów. Byłoby nazbyt niemądre orzec, że wszyscy oni są jakąś "moskiewską partią" - jak się mawia w Polsce. Albo że narastająca energetyczna zależność krajów europejskich od Rosji wywołuje powszechny strach i każe inteligentnym ludziom zamykać oczy na fakty. Tak jak nie dość przekonująca wydaje się hipoteza, że wszyscy owi komentatorzy tak bardzo troszczą się o losy powiązanego z Rosją biznesu. Nawet niechęć europejskiej elity opiniotwórczej do prezydenta Saakaszwilego, podobna zresztą do emocji towarzyszącej braciom Kaczyńskim, nie uzasadnia skali i absurdu zjawiska. Choć oczywiście każdy z tych czynników coś tam trochę tłumaczy.

Jednak w takich sytuacjach jak wczorajsza widać po prostu odwieczną potęgę ludzkiego odruchu stadnego. Prostego odruchu, który był, jest i pozostanie jednym z Demiurgów Historii. Zamknąć oczy na cudzy kłopot w nadziei, że mnie się on nie zdarzy. Pochwalić święty spokój, brak walk, awantur i konfliktów. Zająć się znowu zwykłymi codziennymi sprawami. Machnąć ręką na wielkość. Ci komentatorzy nie są przecież ani w zmowie, ani w żadnym tajnym porozumieniu. Oni po prostu stadnie przeżywają takie właśnie, bardzo ludzkie emocje.

I tylko jak chichot historii brzmią spokojne, rzeczowe słowa oświadczenia rosyjskiego MSZ i niektórych przynajmniej gazet rosyjskich. "Większość państw Unii potwierdziła kurs na partnerstwo z Rosją" - dorzecznie i prawdziwie mówi resort ministra Ławrowa. Zaś moskiewski dziennik "Kommiersant", ciesząc się ze zdarzeń brukselskich, przytomnie oznajmia swoim czytelnikom "Zwycięstwo rosyjskiej dyplomacji".