Łukasz Warzecha: Marzę o szkole, w której pracowaliby pełni inwencji i energii, i odpowiednio do tego opłacani, nauczyciele. Gdzie o pozycji i wynagrodzeniu decydowałyby umiejętności i zaangażowanie, a nie mianowanie i staż. I z której kiepskiego nauczyciela można by po prostu wyrzucić. Jednak teraz środowisko nauczycielskie nie chce o tym słyszeć, a ten stan rzeczy petryfikuje Karta Nauczyciela. Czy to się kiedyś zmieni?
Katarzyna Hall*: Funkcjonująca od 1982 r. Karta Nauczyciela jest odbierana jako gwarancja bezpieczeństwa, a nauczyciel to zawód wymagający poczucia bezpieczeństwa. Zamiast o likwidacji karty, trzeba myśleć o jej unowocześnieniu. Jeśli chodzi o wynagradzanie nauczycieli, powinny być mechanizmy, które w większym stopniu umożliwią premiowanie najbardziej zaangażowanych i mających najwięcej sukcesów. W tym roku rząd znalazł pieniądze na znaczące 10-proc. podwyżki.

Reklama

A nauczyciele mimo to protestowali w Warszawie.
Wszystkie związki zawodowe uczestniczące w rozmowach podpisały z przedstawicielami ministerstwa i Kancelarii Premiera porozumienie – w 2009 r. płace wzrosną od stycznia o 5 proc. i od września o kolejne 5 proc. W 2010 r. wzrost ma być taki sam. Łącznie z poprzednimi podwyżkami to więcej niż 30 proc. MEN myśli też o młodych nauczycielach, którzy są najniżej w hierarchii, niezależnie od dokonań. Chcemy, by już w przyszłym roku zarabiali średnio o 580 zł więcej.

Czy MEN ma jakikolwiek projekt uzależniający zarobki od dokonań?
Temu powinien służyć system dodatków motywacyjnych i nagród, który ma do dyspozycji każda gmina. Chcemy, by o sposobie dzielenia tych środków decydował samorząd, a nie MEN.

W samorządach są ludzie kompetentni do dokonywania takich ocen?
Oczywiście. Samorządy dbają o jakość edukacji. Rozliczają się przed wyborcami. Z lokalnej perspektywy lepiej widać, jak zmotywować nauczyciela, ile dać środków na wyrównywanie szans edukacyjnych czy rozwijanie zainteresowań. Ważną rolę mogą też odgrywać rodzice, którzy widzą, czego szkole potrzeba i są w stanie wpływać na jakość edukacji.

Rodzice faktycznie potrafią się zaktywizować, zwłaszcza gdy coś im się nie podoba. Wielu protestuje przeciw pani pomysłowi, żeby posłać 6-latki do szkoły. Twierdzą, że malutkie dzieci znajdą się w środowisku niedostosowanym do ich potrzeb.
6-letnie dziecko będzie można wysłać do szkoły od roku szkolnego 2009/2010, a decyzję podejmą rodzice. I tak będzie przez kolejne trzy lata. Dopiero po tym czasie 6-latki znajdą się w szkole obowiązkowo. W czasie przejściowym szkoły będą dostosowywane do młodszych uczniów. Zresztą już dziś 6-latki są objęte obowiązkiem przedszkolnym i spora część z nich uczęszcza do oddziałów przedszkolnych w szkołach.

Przedszkole to jednak coś całkiem innego niż szkoła. Dlaczego właściwie dzieci muszą iść wcześniej do szkoły?
Im dziecko młodsze, tym łatwiej wyrównać poziom, wyłapać braki. Docelowo chcemy, by już pięciolatek był objęty rocznym przygotowaniem przedszkolnym.

Spotkała się pani z protestującymi rodzicami?
Wielokrotnie. Szanuję i rozumiem ich obawy, ale wiem, że wynikają na ogół z doświadczeń z konkretną szkołą, do której dany rodzic boi się posłać dziecko. A jeśli jakaś szkoła jest niebezpieczna dla 6-latka, to tak samo dla 7- czy 8-latka. Dlatego chcę, by wszystkie szkoły były przyjazne i bezpieczne dla dzieci w tym wieku. One potrzebują tam miejsca do odpoczynku i zabawy.

Reklama

Pięknie brzmi, ale jak to zrealizować?
My to zrobimy w ciągu trzech lat. Doprowadzimy do tego, że dzieci od 5. do 8. roku życia będą się w szkole dobrze czuły.

Ale jak? Konkretnie.
Nowe programy, nowe metody pracy. Będziemy szkolić nauczycieli i dyrektorów szkół. Apelujemy też do rodziców, by domagali się od szkół dobrych warunków.

W wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" powiedziała pani, że na program „Zero tolerancji” Romana Giertycha odpowiada pani programem "Bezpieczna i przyjazna szkoła"Tak, bo szkoła powinna uczyć tolerancji.

Dla Giertycha brak tolerancji miał obejmować uniemożliwiających innym normalną naukę. Szkoła miała być bezpieczna dla normalnych, spokojnych uczniów. Czy pani program oznacza co innego? Koniec z relegowaniem agresywnych uczniów?
A dokąd? Na Księżyc?

Giertych zapowiadał utworzenie specjalnych placówek.
W naszym systemie już istnieją różne specjalne ośrodki, do których kierowani są uczniowie mający problemy z prawem. Jednak poza szczególnymi przypadkami, szkoła powinna opiekować się wszystkimi uczniami! Gdy sobie nie radzi, powinny jej pomóc odpowiednie instytucje z nią współpracujące.

Szkoła powinna, instytucje powinny… Może powinny, ale na razie jest jak jest. Szkoła sobie nie radzi.
Potrzebne są lepsze procedury radzenia sobie z trudnymi przypadkami. Ale opieką trzeba objąć wszystkie dzieci. Sposobem na niwelowanie zagrożeń są zajęcia pozalekcyjne. MEN oferuje programy, które pokazują, jak zagospodarować energię młodych ludzi.

To jednak brzmi naiwnie. Nie mówię o lekko znudzonych uczniach, ale o młodocianych bandytach, którzy potrafią sterroryzować całą szkołę. Zanim MEN dotrze tam ze swoimi programami, oni zdążą już kogoś upokorzyć, pobić, okraść czy skłonić do samobójstwa. 12-latkowie to nie bandyci, tylko dzieci! Sprzeciwiam się prowadzaniu ich w kajdankach. Im się należy porządna opieka państwa. Nie możemy pozwalać na segregację, bo ktoś źle zachował się na lekcji. Mamy sieć centrów interwencji kryzysowej, sieć poradni psychologiczno-pedagogicznych, wspaniałych specjalistów.

Co w takim razie powiedziałaby pani rodzicom, których dziecko jest terroryzowane i upokarzane przez bandę 12-latków?
W każdej szkole jest dyrektor, są wychowawcy, pedagodzy. Jest regulamin i sposoby postępowania w takich sytuacjach. Reakcja na takie zdarzenia powinna być natychmiastowa i zdecydowana. Można organizować fachowe wsparcie bez wysyłania połowy uczniów Bóg wie gdzie.

Czy polskiej szkoły nie ogarnęła testomania? Nowa matura miała zmuszać do nauki logicznego myślenia, a zmusiła do wkuwania do testów.
Słabością naszej szkoły jest uczenie powierzchowne i encyklopedyczne, bez logicznego myślenia. Uczniowie muszą mniej uczyć się na pamięć, potrzebują obserwacji, doświadczeń. Proponujemy takie rozwiązania w zmienionej podstawie programowej.

Czy jednak w efekcie szkoła nie zacznie wypuszczać ludzi oderwanych od własnej tożsamości historycznej i kulturowej?
Nie rezygnujemy z podstawowej wiedzy! Chcemy tylko, by była ona gruntowna, a nie powierzchowna. Proponujemy np., by naukę historii rozłożyć na sześć lat - na gimnazjum i szkołę ponadgimnazjalną. Materiał jest duży i nie ma sensu w każdej szkole uczyć go od początku.

*Katarzyna Hall, minister edukacji narodowej

CYTAT: 12-latkowie to nie bandyci, tylko dzieci! Sprzeciwiam się prowadzaniu ich w kajdankach. Im się należy porządna opieka państwa. Nie możemy pozwalać na segregację, bo ktoś źle zachował się na lekcji