Magdalena Rigamonti: To jest protest młodych.

Barbara Labuda: A ja jestem za stara? Tak, tak słyszałam. Że jestem dziadersem, starą babą, nie wiem, kim tam jeszcze. No, ale to rozumiem, bo przecież swoich mentorów z Solidarności nazywaliśmy dziadygantami. No, ale po pierwsze, jestem starą kobietą...
Ma pani 74 lata.
Reklama
No i co z tego? To nic złego, karygodnego, haniebnego. Nikt z nas, starych, niczego nikomu nie zabiera. Ja nie chcę żadnych posad, stanowisk, bo już po prostu je miałam. To, co się teraz dzieje, przypomina mi bardzo lata 80., solidarnościowe, i zarzucanie nam naukowcom wtrącania się w protesty robotnicze. Bezpieka i cała propaganda PRL-owska krzyczały, że chcemy robić kariery na plecach robotników. My, naukowcy. A właśnie to było cudowne, że Solidarność powstała dzięki temu, że byliśmy razem. I robotnicy, i naukowcy, i pielęgniarki, i nauczyciele, i architekci, aktorzy i dziennikarze. Dlatego ta wielka organizacja nazywała się Solidarność. Za każdym razem jestem wzruszona, ściska mnie w gardle, jak widzę na dzisiejszych manifestacjach różne słowa pisane solidarycą.

Za czasów opozycji wierzyłam, że będę żyła w kraju, który jest otwarty, sprawiedliwy, laicki, w którym przestrzegane są podstawowe standardy państwa demokratycznego. Przecież demokracja to moja religia. A prawa człowieka, prawa kobiet, swobody obywatelskie to mój dekalog

„Wyp…ać” też piszą solidarycą.
Oczywiście, i bardzo mnie to rozbawiło.
Pani w 1993 r., kiedy wprowadzano tzw. kompromisową ustawę aborcyjną, nie krzyczała „wyp…ać”.
Wtedy te nasze protesty były bardzo kulturalne, ujęte w uprzejmą formę. My też żądaliśmy odejścia polityków, ale mówiliśmy: „odejdź, ustąp ze stanowiska”, a nie „wyp…aj!”. Innym językiem wyrażane było to, co w ludziach tkwi. I pojawiały się też słynne taczki, na których chcieliśmy wywozić rządzących. Te taczki były odpowiednikiem dzisiejszego hasła. No, ale co do starości, to przecież jestem osobą już biologicznie schodzącą z naszej planety... Jak mówią moi przyjaciele buddyści, nic ino czekam, kiedy dusza wyjdzie z ciała, więc traktuję tę moją pracę w Radzie Konsultacyjnej Strajku Kobiet jako pomocniczą i czasową. Może dlatego, że przez 30 lat polityki walczyłam o to, o co dziewczyny dzisiaj walczą. Takie nieśmiałe przypuszczenie mi przyszło do głowy.
Walczyła pani, ale się pani nie udało.
To była zawzięta walka przez całe lata o prawa kobiet, o swobody obywatelskie, o świeckie państwo, o neutralność światopoglądową państwa. Przeważnie z porażkami, ale i drobnymi jaśniejszymi punktami.
Po co Strajkowi Kobiet ktoś, kto zaliczył tyle porażek?
...