Wielka Brytania jest dziś w innym miejscu niż Polska, jeśli chodzi o COVID-19. Na Wyspach podano już prawie 40 mln dawek dla 47 proc. populacji. Czy zbliżyło to was do powrotu do normalności?

Reklama
Cały czas obowiązuje jeszcze dystans społeczny i rząd nadal nawołuje do zachowania ostrożności. W tym tygodniu zaczęło się rozluźnianie obostrzeń zgodnie z harmonogramem. Otwarto tzw. non-essential shops, czyli sklepy, które sprzedają nie tylko artykuły pierwszej potrzeby, a także salony fryzjerskie, kosmetyczne, siłownie. Będzie można się spotkać towarzysko, choć z ograniczeniami – nie więcej niż sześć osób. Na wolnym powietrzu w ogródkach piwnych jest tłok. Najważniejsze, że system opieki zdrowotnej zaczyna wracać do normalnego trybu pracy. Ludzie, których przesunięto do zwalczania COVID-19, wracają do poprzednich zajęć, dotyczy to również przeprowadzanych operacji. Liczba zakażeń spadła poniżej 2 tys. dziennie, ale jeśli wzrośnie, restrykcje mogą być wprowadzone ponownie.
A szkoły?
Od kilku tygodni działają normalnie, choć uczniowie mają obowiązek dwa razy w tygodniu robić testy w domu. Każdy uczeń zgłasza wyniki i jeśli są pozytywne, to musi się izolować. Ale obecnie takie przypadki to rzadkość.
Kiedy wszystkie ograniczenia mają zostać zniesione?
Jednym z pozytywnych posunięć premiera Borisa Johnsona było ogłoszenie planu stopniowego znoszenia obostrzeń i terminów, kiedy ma to nastąpić. Stworzenie tzw. mapy drogowej uspokoiło nastroje społeczne i dało nadzieję na powrót do normalności pod warunkiem przestrzegania zaleceń i powszechności szczepień. Co ważne, premier oparł się na fachowcach. Mamy się otworzyć całkowicie 21 czerwca. To odległa perspektywa, ale mnie ta data trochę niepokoi.
Dlaczego?
Brytyjczycy lubią podróżować. Trudno przewidzieć, co się będzie działo, gdy znikną ograniczenia w podróżach. Wszyscy są zdesperowani, by wyjechać na wakacje, zrobić coś normalnego. W tej chwili wyjazdy urlopowe są zabronione – nie można udać się za granicę w celach turystycznych. Za złamanie tych przepisów grożą kary rzędu 5–10 tys. funtów. Zniesienie lockdownu 21 czerwca pozwoli na swobodne podróżowanie, ale również stworzy realne ryzyko przywiezienia do kraju kolejnych wariantów wirusa. To będzie duży test dla systemu.
U nas mija apogeum trzeciej fali. Czy już można odtrąbić sukces i powiedzieć, że najgorsze za nami?
Nie, choć trudno być prorokiem w tej sprawie. Polska przechodzi teraz falę zakażeń wariantem brytyjskim, a to każe przypuszczać, że proces wypłaszczania fali będzie dużo dłuższy. W Anglii trzecia fala trwała znacznie dłużej i więcej czasu zajęło powracanie do „normalnego” poziomu. Ważne jest, jak testuje się ludzi, którzy są bezobjawowi, aby zapobiec transmisji wirusa. W Polsce było niedawno 33 tys. przypadków przy 90 tys. testów. To sugeruje, że bada się tych, którzy są objawowi i prawdopodobnie chorzy. Natomiast jeśli bada się np. 400 tys. osób dziennie, jak w Wielkiej Brytanii, to przypadków wykrytych jest więcej. Liczby w Polsce nie do końca oddają stan, w którym się znajdujemy.
Czym się najbardziej różniła w Wielkiej Brytanii trzecia fala od drugiej?
Trzecia była bardziej gwałtowna. Wzrost zakażeń był najpierw powolny, potem nagle przyspieszył. Wzrosła liczba hospitalizacji, głównie ciężkich, pacjentów wymagających wentylacji, chorych na OIOM-ach. I to bardzo nadwyrężyło system. W pewnym momencie nie było już łóżek OIOM-owych, mimo że np. w moim szpitalu latem zwiększono ich liczbę dwukrotnie. W styczniu i tak obłożenie dochodziło do 180 proc. nominalnej liczby łóżek na intensywnej terapii. Odwołano wszystkie zabiegi operacyjne, z wyjątkiem przypadków nagłych.