DGP: Czy zgodzi się pan z poglądem, że największym błędem PiS w obszarze polityki historycznej, za który cenę będziemy płacić latami, była nowelizacja ustawy o IPN z 2018 r.?
Andrzej Zybertowicz: Sposób, w jaki ustawę wprowadzono, był ułomny. Ale za pomocą jakich kryteriów mierzyć skalę błędów?
Inaczej: to nowelizacja ustawy o IPN wyznacza skalę.
Jeśli uznamy, że efektem ówczesnego kryzysu było wspólne oświadczenie premierów Mateusza Morawieckiego i Binjamina Netanjahu, w którym strona izraelska uznała antypolonizm za fakt, bilans nie zawiera samych minusów. Polska, rzeczywiście, poniosła wtedy poważne straty wizerunkowe, ale istotne jest publiczne przyznanie, że obok problemu antysemityzmu, którego skala jest oczywiście nieporównywalna, występuje kwestia antypolonizmu. To uszanowanie wrażliwości osób, których dotykają oba zjawiska. Okazało się to zresztą prorocze, bo antypolonizm, którego istnienie wówczas przyznano, cechuje obecnego szefa izraelskiej dyplomacji Ja’ira Lapida.
Trzy lata później – 26 marca 2021 r. – Masha Gessen publikuje w „New Yorkerze” artykuł, w którym przypisuje Polsce współodpowiedzialność za śmierć trzech milionów Żydów. Czy pamięć o nowelizacji ustawy wciąż nie utrudnia na arenie międzynarodowej obrony przed tego rodzaju kłamstwami?
Widzę to inaczej. Sposób myślenia Gessen jest ilustracją pozbawiającego cywilizację Zachodu powagi trendu kulturowego, który Douglas Murray, brytyjski intelektualista związany z magazynem „The Spectator”, określił w tytule swojej książki mianem „szaleństwa tłumów”: traktowanie jako poważnych, mających prowadzić do instytucjonalnych reform, wyobrażeń, które nie są naukowo ugruntowane. W podtytule książki Murray wskazał gender, rasę i tożsamość.
Cofnijmy się do stycznia 2018 r. Początek miesiąca, ustawy o IPN nie ma jeszcze na agendzie, koszmar dyplomatycznego kryzysu nikomu się nie śni. I wtedy wymyśla pan MaBeNę, Maszynę Bezpieczeństwa Narracyjnego. W wywiadzie dla TOK FM, już po przyjęciu noweli o instytucie, powie pan, że zrobił to w złą godzinę.
Kilka tygodni później wybuchł kryzys izraelsko-polski.
A nie polsko-izraelski?
W mojej ocenie to strona izraelska podsycała konflikt. Wiemy, jak wygląda tamtejsza scena polityczna: ciągłe przedterminowe wybory i niestabilne rządy.