Wojna się zaczęła.
Nikt z was, młodych, nie wie, co to znaczy wojna. To nie jest „hej, kto Polak, na bagnety” ani „ułani, ułani, malowane dzieci”. Choć ja właśnie dawno temu tak myślałem. W teorii zawsze wszystko wygląda pięknie. Nawet wojna. A potem? Potem, kiedy ma się 10 lat i widzi szczątki ludzi na drzewach, to... To zostaje w głowie na całe życie.
To 1939 r.
I początek tego zła, tego piekła strasznego. W takich okolicznościach przestaje się być dzieckiem.
Reklama
Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, miał pan 15 lat.
Z obozu koncentracyjnego wyszedłem, jak miałem 16 i pół roku. Całe dzieciństwo bez dzieciństwa. A urodziłem się w wolnej Polsce. Rodzice nic nie mówili o niewoli. Tylko karmili patriotyzmem. Gdy miałem sześć lat, już pisałem i czytałem, więc poszedłem od razu do drugiej klasy. Kiedy wybuchła wojna, miałem skończone pięć lat szkoły powszechnej i od dwóch lat byłem harcerzem. Wiedziałem, że trzeba okna zaklejać papierem, bo dzięki temu nie będą drżeć przy wybuchach, nie będą pękać, a na pewno nie wypadać. Wypadały. Zobaczyliśmy, jak wygląda bombardowanie. Nie żadna artyleria, tylko bomby z samolotów. I po ludziach te bomby. Po cywilach.
W głowie nadal ma się patriotyzm, miłość do ojczyzny?
Strach się ma. We wrześniu widziałem szczątki po bombardowaniu dworca w Kutnie, a potem żołnierzy cofających się lub prowadzonych do niewoli. Rozpaczliwy widok. Ale była jeszcze nadzieja, że nasi sprzymierzeńcy - Francja i Wielka Brytania - uderzą. A 17 września Rosjanie uderzyli. Pamiętam to przygnębienie. Szkoły nie ma. Kutno zostaje włączone do Rzeszy. Mieliśmy tam dom z pięknym, olbrzymim ogrodem i to przy jednej z dwóch głównych ulic miasta. Komuś się ten dom z ogrodem spodobał i na początku 1940 r. zostaliśmy wysiedleni.