Magdalena Rigamonti: Całe równouprawnienie poszło w łeb - kobiety i dzieci uciekają, mężczyźni zostają walczyć.
Olga Kozierowska: Kobiety też zostają.
W mniejszości.
Kobiety utraciły równość z powodu mniejszej siły fizycznej. Wieki temu. Jednak spójrzmy na wojnę trochę inaczej. Pani ma dzieci, ja mam dzieci. Obie się boimy. Jednak nie o siebie, tylko właśnie o dzieci. Boję się o swoją trójkę. I uważam, że kobieta, która idzie ze swoimi dziećmi, chroni je, przedziera się pod ostrzałem, żeby zapewnić im bezpieczeństwo, która odda wszystko, odda siebie, by je ratować, jest wielką bohaterką. Nie mając tej odpowiedzialności za drugiego, najbliższego nam małego człowieka, łatwiej chyba jest pójść z karabinem i walczyć. Gwarantuję, że gdyby tu wybuchła wojna i nie miałabym dzieci, to poszłabym walczyć. Jednak jestem matką i przede wszystkim chcę chronić synów i córkę. Myślę, że nie ma nic gorszego, niż patrzeć, kiedy cierpi twoje dziecko. Jezu, już dźwigam to obciążenie, ten strach...
Pomagamy Ukraińcom również ze strachu.
Tak, również ze strachu. Przecież my, Polacy, nie przepracowaliśmy jeszcze swoich traum z II wojny światowej. Mówię „my”, bo odziedziczyliśmy traumę wojenną naszych rodziców, dziadków, pradziadków. Nosimy ich przeżycia. Wielu psychologów i ludzi zajmujących się szeroko pojętą duchowością uważa, że to, co się dzieje teraz, to dla nas czas, żeby z tymi starymi traumami sobie poradzić, przepracować je, wyczyścić.
I zrobić miejsce na nowe.
Nie. Rzuciliśmy się na to pomaganie, bo wiemy, co to jest wojna. My wojnę czujemy, ona jest w naszych przekazach rodzinnych, w naszych przeżyciach, depresjach, innych chorobach. To z tego powodu chcemy dać więcej, niż mamy. I z tego, że nas w 1939 r. też porzucono. Wszyscy nas zostawili. Po ponad 80 latach Ukraina jest naszym lustrem i my chcemy tych ludzi uratować, pomóc im po prostu. Uratować przed tym, co przeżywały nasze mamy, babcie. One przecież w większości zostały, nie uciekały, bo nie miały dokąd. Poza tym myślały, że nie będzie tak źle, że ta wojna szybko się skończy. Myślę o tych kobietach, dziewczynach, które teraz siedzą gdzieś w schronach, w metrze, i zastanawiają się, ile jeszcze to potrwa, ile jeszcze dadzą radę. I niby wiem, co robić z emocjami, jakie ćwiczenia oddechowe stosować, jakie medytacje, jak wypocić, wykrzyczeć gniew. Ale te emocje jedzą mnie od środka. Więc działam. Jolanta Kwaśniewska kiedyś powiedziała: więcej pary w koła, a nie w gwizdek. I to jest też moja zasada. Ja wiem, że jestem na tym świecie po to, żeby robić, żeby działać.
Po co to pani?
To moja misja na życie. Zrobiłam sobie testy nie tak dawno i wyszło, że mogę być albo artystką, albo społeczniczką. Jestem i jedną, i drugą. Sztuka pomaga, żeby dać upust emocjom. Śpiew, pisanie piosenek pomagają. A działanie, które daje sprawczość, przynosi ulgę. Zaczęłam współorganizować transporty dla uchodźców, noclegi, kupować potrzebne środki, współpracować z fundacjami, linkować, dzwonić z prośbą o pomoc do różnych wpływowych ludzi. Jednak to nie zabiera podświadomego strachu. To, co się ze mną dzieje, to, co się dzieje z wieloma osobami, z którymi rozmawiam ostatnio, jest czymś kompletnie nowym. Powiem szczerze, że czasem czuję, jakbym tam była. I to nie jest moje jednostkowe odczucie. Na szczęście ten strach nie paraliżuje. Jeśli się boimy, siedzimy w tym strachu i tylko czekamy, aż minie, to w zasadzie po nas. Taki strach zjada. Nasz polski wojenny strach wzbudza aktywność, każe nam działać. Mamy w sobie cechę, która się nazywa adaptacyjność. To cecha, która pozwala nam przetrwać, nawet w najgorszych warunkach. Najpierw jest szok, potem lęk, czasem bezsilność przechodząca w gniew, a potem w wielu przypadkach w działanie. I na początku może to być działanie na hurra, a potem racjonalne, przemyślane.
Są tacy, których to, co się dzieje, jednak paraliżuje.
Tacy, co to lepiej nie wiedzieć, nie słyszeć, odciąć się. Muszą w ten sposób, bo ich to przerasta. W swoim życiu przeżyłam wiele kryzysów. Myślałam, że one mnie przewrócą. Przy tym największym zawodowym, kiedy zostałam okradziona przez wspólniczkę, na początku czułam się właśnie jak sparaliżowana. Byłam wtedy po ciężkim rozwodzie, jeszcze się do końca nie zdążyłam pozbierać, a już dostałam fangę po raz drugi. Teraz jeszcze nie wyszliśmy z pandemii, a tu wojna. Dopiero się przecież sklejamy i nagle znowu się rozpadamy.