Magdalena Rigamonti: Wojna siedzi w panu bardziej niż we mnie.
Piotr Siemion:Może naprawdę siedzi.
Pan nie napisał swojej nowej powieści tylko dlatego, że przyszła panu do głowy fajna historia z żołnierzami wyklętymi, Ruskimi i Niemcami, i szwedzkim lekarzem wysłanym na wojnę za karę, za pedofilię…
Są w psychologii teorie, w myśl których to, że bomby spadały na naszych ojców i dziadków, to pół biedy. Gorzej, że my ten szok dziedziczymy i dwa, trzy pokolenia później to się odbija jakąś mentalną czkawką. Nasz organizm za nas pamięta wojnę. Tyle teoria. A z oczywistości praktycznych to jestem z Wrocławia, miasta powojennych gruzów, miasta przesiedleńców i uchodźców. Ze Lwowa w całości przyjechał tu tylko uniwersytet i tramwajarze. Pozostały świat się całkowicie odtwarzał. I ja, z całym pokoleniem PRL, jestem takie zielsko na gruzach. Skądinąd Europa Zachodnia, kiedy już do niej zacząłem jeździć, była dla mnie przerażająca. Przerażało mnie to, że tam w domach są rzeczy od stu lat albo i dłużej, że te domy stoją od dawna, że nikt ich nie podpalał, nie zmieniał w gruz. Trochę luźniejsze pod tym względem były dla mnie Stany Zjednoczone, w których ładnych parę lat mieszkałem: wszystko jednorazowe i z tektury, oprócz Nowego Jorku i jeszcze paru miejsc.
Kilkanaście lat pan tam mieszkał, skończył pan tam prawo.
W Ameryce wszystko było nowe, wszystko było do wyrzucenia. Nikt się specjalnie z rzeczami nie cackał. Odbywało się to nie z powodu warunków wojennych, tylko dobrobytu. Stać nas, wolno nam. Patrzyłem na tę jednorazowość z perspektywy Polaka: zindoktrynowanego przez wojnę, uświadomionego przez starszych, że ład jest kruchy, że pilnuj tego, dziecko, bo przyjdą Niemcy i cię zabiorą. Przecież to zostało w języku. Jeszcze się czasem mówi: „Na wypadek W”, czyli na wypadek wojny. Albo: „Niemcy we wsi”, czyli nie da się czegoś zrobić. Nietrwałość, prowizoryczność - one są w nas zakodowane. Myślę, że tamto pokolenie tak dużo znosiło w czasach PRL właśnie z powodu tego ładu. Dla nich ład był wtedy, kiedy nie było wojny. Jest oczywiście drugi biegun pragnienia: skoro wszystko ma tendencję, żeby się walić i palić, to gdzie szukać - a szukać trzeba - stałości czy działań ocalających.
Na pewno nie w pana literaturze. Jest w niej strach, żadnego bezpiecznika.
Taką samą bezradność teraz odczuwamy w kontekście Ukrainy. Wcześniej moją powieść o chaosie powojnia odczytywałaby pani może inaczej, jako pewne ćwiczenie literackie. Co my teraz możemy? Tak jak bohaterowie „Bella, ciao” - tylko czynić drobne gesty, podejmować decyzje miejscowe, prowizoryczne, i mieć nadzieję, że one coś zmienią. Możemy pomóc, przenocować kogoś, nakarmić. Można też, jak tu, w powieści, gdzie zamiast gromadą iść na pewną śmierć, stary oficer prowadzi swoich podwładnych ku ocaleniu. Oczywiście nie wolno mu im o tym powiedzieć.