Aleksiej Nawalny jest nacjonalistą?
Hm. Brał udział w marszach nacjonalistów, popierał „rosyjskich zuchów” walczących z Gruzją i w 2014 r. mówił „Krym nasz”. A więc nacjonalista. Albo gorący patriota, któremu zależy na tym, żeby jego kraj był największy i najlepszy.
Putinowi też na tym zależy.
Prawda. I Sołżenicynowi na tym samym zależało. Kiedy wyjechał na Zachód, to nagle wszyscy byli nim tam rozczarowani: „Jakie on ma dziwne poglądy! Coś mu się w głowie pokiełbasiło”. Nic mu się nie pokiełbasiło – po prostu miał nacjonalistyczne poglądy. Lubimy swoje wyobrażenia: Nawalny to wolnościowiec, demokrata, liberał, bo walczy z reżimem Putina. Owszem walczy, ale jest też zwolennikiem wielkiej Rosji.
I wrócił, żeby się oddać w łapy reżimu.
Boris Akunin napisał, że Nawalny wrócił, bo chciał zadać cios reżimowi Putina i w tym celu się poświęcił. „Złożył się w ofierze”. Zgadzam się z tym. Nawalny doskonale wiedział, że jak wróci, to może już nigdy nie wyjść z więzienia.
Wariat?
Nie. Dzielny człowiek. Ma misję, o coś mu chodzi, chciałby coś zmienić. A losy demokratycznej opozycji w Rosji pokazują, że nie da się tego robić na pół gwizdka. Mówić, że Putin jest zły, a Rosja skorumpowana, a jednocześnie kształcić dzieci w Londynie, jeździć po Moskwie limuzyną, mieć biuro na Arbacie, a wieczorem pić winko z kolegami z Jednej Rosji. Taka była latami duża część opozycji i ludzie to widzieli. Nawalny idzie więc na całość. Druga rzecz jest taka, że w Rosji nie za bardzo sprawdza się emigracja. Jak jesteś daleko, to cię raczej nikt nie słucha. Trzeba być w środku. Tylko że w środku zaraz więzienie, łagier. I dlatego takie działanie jest dla najdzielniejszych. A Nawalny na takiego najdzielniejszego wygląda. Wrócił do kraju, w którym go przecież o mało nie zabili. Wiadomo, kto go chciał zamordować i w jaki sposób. Wiadomo, jak się umiera od nowiczoka. Wcześniej widzieliśmy, jak się umiera od substancji radioaktywnych, którymi rosyjskie służby zamordowały Aleksandra Litwinienkę. Potworne umieranie na oczach całego świata. I Nawalny, zdając sobie z tego wszystkiego sprawę, wrócił. Jest groźny dla Putina, bo jest odważny. Gdy zaczynała się sprawa Michaiła Chodorkowskiego, nikt nie wiedział, do czego zdolny jest Władimir Putin. Łatwiej było o odwagę. Nawalny już o Putinie wie wszystko. Przez lata metody politycznych mordów zostały udoskonalone, można dopaść każdego i wcale nie trzeba podkładać bomby. Można otruć. Jeszcze w 2004 r. wybitną dziennikarkę Annę Politkowską też chcieli truć. Na pokładzie samolotu, leciała do Biesłanu, chciała pomóc w uratowaniu dzieci, które terroryści wzięli jako zakładników. Potem bała się trucizny. Opowiadała mi, że nie je i nie pije nic, kiedy lata po Rosji samolotami.
Ale w końcu ją zastrzelili w Moskwie, tuż przy jej domu, przy wejściu do klatki schodowej.
Zaszła reżimowi za skórę i zapłaciła za to wielką cenę. Jej książka „Druga czeczeńska” to opis podróży śladami bohaterów wcześniejszych reportaży. Wielu z nich zostało porwanych, zabitych, przepadło bez wieści. Zrozumiała, że reżim Putina potraktował jej książkę jak przewodnik, szli od człowieka do człowieka przedstawionego w jej zbiorze reportaży. Wiem, że to w niej siedziało. Kiedyś byłem na wakacjach w jakichś dalekich krajach, leżałem przy basenie na leżaku i czytałem właśnie Politkowską. Młodzi ludzie to zauważyli, ale nie dlatego, że Politkowska, tylko że książka po rosyjsku. To byli Rosjanie z Woroneża. Młodzi biznesmeni, nieźle wykształceni, umiejący korzystać z życia.
I nie wiedzieli, kim jest Politkowska?