W Rosji narasta pesymizm. Jeśli jeszcze we wrześniu aż 61 proc. obywateli uważało, że sprawy w kraju idą w dobrym kierunku, to dziś ten odsetek wynosi ledwie 43 proc. (dane pochodzą z Levada Center, uznanego i niezależnego ośrodka badania opinii społecznej).

Reklama

Jednak owe alarmistyczne dane i raporty należy czytać, pamiętając o rosyjskiej specyfice. Wskaźniki socjologiczne co prawda lecą w dół, ale dotyczy to w minimalnym stopniu poparcia dla ludzi rządzących krajem. W grudniu 76 proc. Rosjan uważało, że prezydent Miedwiediew dobrze sprawuje swój urząd. Premierowi Putinowi - realnemu władcy Rosji - ufało aż 83 proc. Nawet rząd - tradycyjnie obdarzany relatywnie najmniejszym zaufaniem - ma mniej więcej stały odsetek przeciwników: około 36 proc. Ograniczone zaufanie do rady ministrów zresztą jest i Miedwiediewowi, i Putinowi na rękę. W razie czego będzie można "ściąć" głowę kilku ministrom i pokazać, że to doradcy byli źli, a carowie byli i pozostaną dobrzy.

Mamy więc typowy rosyjski paradoks, który nam, Polakom, trudno zrozumieć. Bo skoro jest źle, to dlaczego nasi sąsiedzi nie mają ochoty buntować się przeciw władzom? - Nie mamy waszego buntowniczego genu - żalił mi się kiedyś pewien rosyjski socjolog. To prawda. Kiedy w 1998 r. doszło do potężnego kryzysu finansowego, w wyniku którego setki tysięcy ludzi potraciło oszczędności, nie było żadnego masowego ruchu protestu. Jedynie kilkuset górników rozbiło namioty w Moskwie przy Garbatym Moście. Wytrzymali do zimy, a potem jak niepyszni rozjechali się do domów.

Skoro nie buntowali się wtedy, to czy będą buntować się dziś? Nie sądzę. Rosja przeżywała ostatnio tłuste lata i odczuł to niemal każdy obywatel. Trudno się dziwić, że w społeczeństwie dominują uczucia wdzięczności wobec "dobrej, silnej kremlowskiej władzy". Spotęgowane słabością, a właściwie nieistnieniem opozycji. Wspierane przez medialną hurrapatriotyczną kampanię: "Nareszcie liczą się z nami i się nas boją. Nareszcie Rosja jest silna".

Ale skoro jest "tak dobrze", to skąd kremlowski raport na temat przygotowań do kryzysu? Bo dla rosyjskich władz groźne jest wszystko, nad czym nie mają pełnej kontroli. W czasach, gdy w byłym imperium szalały kolorowe rewolucje, Kreml założył potężną organizację młodzieżową Naszi. Cel był prosty: jeśli na ulicach pojawią się jakieś demonstracje, oni mieli natychmiast zorganizować kontrdemonstracje, tyle że większe.

Doskonałym przykładem może być nienawiść Kremla do egzotycznej partii Narodowych Bolszewików. Jej aktywiści wciąż skazywani są na wieloletnie wyroki łagru. Są groźni, bo są dla władzy nieprzewidywalni. Nie mają żadnych układów z establishmentem więc nie mają nic do stracenia. Dlatego nie boją się rozwiesić antykremlowskiego transparentu na budynku w centrum Moskwy albo, o zgrozo, rozrzucać ulotek, gdy przemawia Putin. A nieprzewidywalnych władza nie toleruje.

Dziś Miediwediew i Putin muszą być przestraszeni kryzysem. Wiedzą, że rosyjska gospodarka będzie na niego szczególnie podatna: ceny surowców energetycznych gwałtownie spadły, mimo lat prosperity nie przeprowadzono znaczących reform. Rosyjscy carowie mają świadomość, że odpowiedzialność za to spada właśnie na nich. Wolą więc dmuchać na zimne.