Wysłałem do pani poseł Agnieszki Dziemianowicz-Bąk list: „Wydaje mi się, że rodzice o różnych poglądach, wychowując dzieci, bardzo często odwołują się do wspólnego modelu. Dość tradycyjnego: nie kradnij; nie bij, chyba że w obronie słabszych; nie kłam; słuchaj, kiedy mówi ktoś starszy. Zazwyczaj bez obciachu używają określeń: «chłopcy i dziewczynki», «tata i mama», «dziadek i babcia», a nawet «lekcje religii» i «pierwsza komunia». Nikt nie zaprzeczy, że sporo się zmieniło - zwykle na dobre - w rozumieniu potrzeb dzieci i w akceptowanym modelu wychowania. Zarazem rzadko świat polskich rodziców i dzieci jest światem na opak; nie przyjęło się nawet mówienie do rodziców na «ty». Kiedy jednak wsłuchać się w publiczną debatę, a właściwie w emonamiastkę debaty, którą mamy, można odnieść wrażenie, że rodzina jest oblężona przez przeważające siły wroga, które pragną jej zniszczenia. I że polska prawica rodziny broni jako jedyna. Jak to się stało, że pozwoliliście na zakorzenienie się stereotypu: «lewica jest za aborcją, związkami partnerskimi, likwidacją płci, poliamorią i promocją LGBT+, a prawica jest za życiem, kochającą się rodziną i normalnością»? Jeśli sądzić po licznych i, przepraszam za określenie, dość zwykłych rodzinach w środowisku lewicy oraz niemałej liczbie rodzin patchworkowych i rozwodowych sag w środowisku prawicowym, stereotyp ten nie jest prawdziwy. A mimo to, jak się zdaje, nie walczycie z nim. Tracicie punkty, utrudniacie sobie wyjście do elektoratu socjalnego, ale tradycjonalistycznego. Boicie się bury ze strony progresywnych nadgorliwców? Lękacie się, że ktoś pomyśli o was ze zgrozą «Chłopak, dziewczyna, normalna rodzina»? Podpuszczam panią trochę, ale (a może dlatego) liczę na odzew i rozmowę”. I do rozmowy doszło.
Trafiłem? Oddaliście pole rodzinne prawicy?