Obraził nasze środowisko - wyrokuje Monika Olejnik komentując wywiad Piotra Kownackiego. Szef kancelarii prezydenta zarzucił w nim większości dziennikarzy stosowanie podwójnych standardów wobec Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska. "Niepowodzeniami najłatwiej obciążyć kogoś innego, nie siebie" - wtóruje jej Dorota Gawryluk. Kropkę nad "i" stawia Andrzej Morozowski. Jego zdaniem amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger miał radzić wyruszającym na wojnę z mediami aby wpisali sobie na wizytówce jedno słowo: "idiota".

Reklama

Prezydent nie jest miły dla dziennikarzy, nie bardzo rozumie naturę współczesnych mediów, bywa drażliwy. Ma przesadne mniemanie o swoim majestacie. To wszystko prawda. A jednak reakcja dziennikarzy jest rozczarowująca. Przebija z niej mniemanie, że samo zajmowanie się postępkami mediów to albo zbrodnia, albo co gorsza błąd, bo przecież "z nami nie wygracie". Nawet najbardziej przesadna opinia warta jest zastanowienia, kiedy dotyczy nas samych. Zwłaszcza, gdy my nieustannie osądzamy innych. Podsumowując, rozdając cenzurki, potępiając na lewo i prawo. Media nie są wyłączone spod publicznej krytyki. I politycy mają prawo taką krytykę formułować. Gdyby Kissinger rzeczywiście mówił prawdę, powinien sam przejść do historii jako "idiota", bo jako członek administracji Nixona i Forda wadził się z mediami nieustannie. Ja odbieram jego głos raczej jako wyraz rezygnacji niż zachwytu nad wszechwiedzącymi dziennikarzami.

Nikt z polemistów Kownackiego nawet nie spróbował w swoim świętym oburzeniu odpowiedzieć, czy może w arbitralnych, przesadnych konkluzjach Kownackiego nie ma źdźbła prawdy. A ja przypominam sobie choćby idiotyczne drwiny czołowych żurnalistow z reklamówki, jaką pani prezydentowa wniosła na pokład samolotu męża i widzę w tym czepiactwo wobec nielubianej politycznie postaci. Pamiętam jak dziennikarze prowadzili niemądre debaty, czy to słuszne, że prezydent nie klaskał premierowi Tuskowi podczas expose, choć przecież nikt nie ma takiego obowiązku. Wspominam histeryczne zbiorowe rzucanie się na każdą domniemaną wpadkę Kaczyńskiego - choćby to były takie duperele jak przekrzywiona flaga - i dobrotliwą wyrozumiałość, gdy premier Tusk wyciągał z ust gumę do żucia w obecności kanclerz Merkel. A to tylko jeden z wielu przykładów - dotyczących na dokładkę obyczaju, a nie istoty polityki.

Jeden Sławomir Sierakowski przyznał, że większość mediów jest wobec prezydenta stronnicza, choć uznał to skądinąd za coś naturalnego. Może i tak. Dziennikarze mediów prywatnych mają formalne prawo do stronniczości, ale nie powinni zakrzykiwać innych, gdy ci im to jako środowisku wypominają. Rzecz jasna prezydent swoim obrażalstwem dosypuje do pieca, ale Kownacki ma trochę racji - jak ktoś ma opuchnięte palce, trudno aby był delikatny. Uprzedzając komentarze: wrogowie prezydenta zaklasyfikują mnie jako sługę "kaczyzmu", a znów PiS-owcy wypomną brak szacunku dla głowy państwa. A całego problemu by nie było, gdybyśmy w ferworze najostrzejszych sporów (bracia Kaczyńscy są tu sami wyjątkowo ostrymi zawodnikami) okazali sobie nawzajem odrobinę elegancji.

Reklama