Jak wynika z informacji DGP od rozmówców po stronie ukraińskiej, jedynym punktem – nazwijmy to umownie – "negocjowalnym" jest dziś status Krymu. Kijów – podobnie zresztą jak podczas nieudanych rozmów o zawieszeniu broni z marca tego roku – zakłada moratorium na "pytanie krymskie" na 99 lat lub zaoferuje konferencję międzynarodową, która zakończy się ustaleniem przyszłości tego terenu. Takie założenie wynika z obawy, że wejście oddziałów ukraińskich na półwysep doprowadzi do zastosowania przez Władimira Putina broni nuklearnej.
W tle wizyty Wołodymyra Zełenskiego w USA i najpewniej tuż po niej w Polsce, ma miejsce strategiczna rozgrywka. Chodzi o odpowiedź na pytanie, na ile Stany Zjednoczone z udziałem państw wspierających Kijów (przede wszystkim Wielkiej Brytanii, Polski i krajów bałtyckich) są gotowe pomóc Ukrainie tę wojnę jednoznacznie wygrać. Czy Waszyngton zdecyduje się na jeszcze ambitniejsze dostawy broni i naciśnie na inne państwa NATO, by doposażyły Ukraińców np. w czołgi w standardzie Sojuszu (leopardy i brytyjskie challengery)? Czy po umocnieniu republikanów w Kongresie na początku przyszłego roku, zwolni tempo i pozwoli tym samym na zamrożenie konfliktu lub wręcz na kontrofensywę Władimira Putina?
Jeśli zdecyduje się na wariant numer dwa, Ukraina nie rozstrzygnie wojny. Umożliwi za to putinowską ucieczkę do przodu, która powoli majaczy na północnej granicy. Rosjanie ściągają na Białoruś dodatkowe oddziały. Kończą również szkolenie mobilizowanych, których niewielka liczba trafia na wschód i południe. Nawet jeśli są to wojska niskiej jakości, nie należy lekceważyć 200 tys. żołnierzy, którzy znajdą się w dyspozycji Kremla. Jest tak, jak mówił Załużny w wywiadzie dla "The Economist", oni będą walczyć za Putina niezależnie od tego, jak bardzo schrzanił tę wojnę. I to walczyć prawdopodobnie na północy Ukrainy z zamiarem przerwania szlaków dostaw zachodniej broni.
Reklama
Putin nie jest w stanie niszczyć tych szlaków za pomocą chirurgicznych uderzeń. Nie ma informacji wywiadowczych o konkretnych konwojach, metodach i czasie przekazywania sprzętu, czego dowodem jest obecność dużej ilości zachodniej broni na froncie (tyle, ile wjeżdża na Ukrainę, tyle trafia na front; problemem są raczej kradzieże, a nie rosyjskie uderzenia). Jedyną sensowną decyzją jest zatem atak na terytorium, przez które te dostawy przechodzą i „zalanie go” niestabilnością. Niewykluczone, że temu służy właśnie nasycanie Białorusi wojskami rosyjskimi i naciski na Alaksandra Łukaszenkę, by jednoznacznie włączył się do wojny.
Reklama
Racjonalnie kalkulując, atak od strony Białorusi nie ma wielkiej szansy powodzenia. Nieracjonalny był jednak również atak od północy 24 lutego. Przy czym Władimir Putin to hazardzista, który może spróbować wywrócić stolik nowym marszem na Kijów lub próbą uderzenia na linii Kowel–Lwów. Albo otwarciem na północy dwóch frontów na raz. Niezależnie od tego, jak bardzo wydaje się to niedorzeczne.
Właśnie dlatego wizyta Zełenskiego w USA ma charakter przełomowy. Zanim nowa odsłona wojny zacznie nabierać realnych kształtów, prezydent będzie naciskał na przekazanie Ukrainie pocisków balistycznych ATACMS o zasięgu do 300 km i dronów uderzeniowych Reaper, z których można zrzucać naprowadzane laserowo bomby GBU-12 i odpalać precyzyjne pociski Hellfire (szczerze mówiąc, bateria Patriotów ma w tym kontekście znaczenie drugorzędne). Jeśli Kijów dostanie tę broń, zmieni układ sił na froncie, tak jak latem przeorał Rosjan HIMARS-ami. Pociski ATACMS są skuteczną bronią do niszczenia dostaw rosyjskich daleko za linią wroga. Hellfire’y pozwalają z kolei niszczyć kolumny pancerne z odległości nawet 8 km. Wejście w ich posiadanie sprawi, że realne będzie przerwanie korytarza lądowego łączącego Krym z Rosją i zajęcie Melitopola. Realne będzie też odcięcie od dostaw sił, które okopały się na Donbasie. Atakując logistykę rosyjską, Ukraina będzie mogła również zluzować część sił na wschodzie i południu do ewentualnej obrony granicy północnej. W tej chwili to jest układ jeden do jednego. Wyjęcie jakiegoś elementu układanki może zachwiać równowagą.
Jeśli Ukraina ma tę wojnę jednoznacznie rozstrzygnąć, potrzebna jej jest doktryna, którą można nazwać w skrócie: broń, broń i jeszcze raz broń. Póki nie jest za późno. Każdy dzień wątpliwości osłabia Kijów i sprawia, że drugie podejście Putina do ataku z północy nabiera realnych kształtów. Wizyta Zełenskiego ma przekonać Amerykanów, by pozwolili Ukrainie po prostu wygrać z drugą armią świata. Ukraina może to zrobić. Ma potencjał, by powtórzyć sukces Chorwatów z 1995 r., którzy rozbili tzw. Republikę Serbskiej Krajiny w wyniku inteligentnej operacji „Burza” (Oluja). Kijów ma generałów zdolniejszych niż Ante Gotovina, Ivan Čermak i Mladen Markač. Potrzebuje tylko broni.