Ostatnio pojawiają się coraz bardziej konkretne propozycje tych zmian. Zawarte są zwłaszcza w raporcie dla prezydenta Obamy przygotowanym przez głównodowodzącego siłami międzynarodowymi gen. McChrystala. NATO na ubiegłotygodniowym nieformalnym spotkaniu ministrów obrony wstępnie zgodziło się z jego kierunkiem myślenia. Również w Polsce MON przygotowuje opcję ewentualnego zwiększenia naszego kontyngentu o kolejnych 600 żołnierzy od wiosny przyszłego roku. Polskie podejście nieco bliżej przedstawił niedawno na łamach Dziennika Gazety Prawnej szef Sztabu Generalnego gen. Franciszek Gągor.
Od partyzantki do powstania
Niestety, przygotowywane propozycje nie rokują nadziei na konieczny przełom w Afganistanie. Potrzebna jest bardziej generalna zmiana, a nie tylko korekty w sferze militarnej. Wynika to z utrwalania się w ostatnim roku jakościowo nowej sytuacji strategicznej w Afganistanie. Ta nowa jakość to wojna domowa. Początkowo działania bojowe w Afganistanie były w istocie działaniami przeciwterrorystycznymi. Po pewnym czasie treść operacji międzynarodowych musiała jednak zostać poszerzona o działania przeciwpartyzanckie. Równolegle bowiem z kontynuowaniem aktywności owych klasycznych grup terrorystycznych talibowie zdołali pozyskać (lub zdobyć przemocą) wystarczające wsparcie ludności, aby zorganizować liczne i coraz silniejsze formacje partyzanckie.
Ale ostatnio odnotowujemy kolejną fazę ewolucji afgańskiego ruchu oporu: partyzantka rozszerza się i w istocie przekształca stopniowo w coraz powszechniejsze powstanie zbrojne. Doktryna przeciwpartyzancka w takich warunkach nie może być skuteczna. Nie sądzę też, aby korekty proponowane przez głównodowodzącego siłami międzynarodowymi w Afganistanie gen. McChrystala mogły poprawić sytuację. Otóż uznając, że receptą na powodzenie jest pozyskanie przychylności społeczności lokalnych, proponuje on zmianę taktyki wojskowej polegającą na "wyjściu żołnierzy spod pancerza i otwarciu się ich na miejscową ludność". To jest z pewnością dobra taktyka w walce antyterrorystycznej, może być również obiecująca na dłuższy dystans w walce przeciwpartyzanckiej, ale jest - moim zdaniem - kompletnie nieodpowiadająca warunkom walki przeciwpowstańczej.
Jeśli mamy do czynienia z powstaniem, to ludność cywilna nie jest stroną trzecią, którą można z nadzieją na sukces pozyskiwać, przeciągać, a co najmniej neutralizować. W sytuacji powstania ludność cywilna jest po prostu stroną przeciwną. "Wychodzenie spod pancerza", przebywanie na co dzień wśród ludności cywilnej - to zwiększone ryzyko strat. Mało - to pewność większych strat. Taka taktyka nie może być skuteczna. Także proponowana przez gen. McChrystala zmiana operacyjna polegająca na wysyłaniu tam większej liczby żołnierzy jest drogą donikąd.
Nie dziwi więc, że prezydent Obama waha się, co zrobić z tą rekomendacją generała. Stoi przed poważnym dylematem. Wysłanie więcej wojska to wpadnięcie w znaną choćby z Wietnamu spiralę wojny asymetrycznej: więcej wojska - większe straty, większe straty - potrzebne większe bezpieczeństwo żołnierzy, większe bezpieczeństwo to znowu oczekiwanie więcej wojska, więcej wojska... itd. Ale nie wysyłać wojska - to znaczy godzić się na rezygnację z szansy na jakąś przynajmniej czasową zmianę (dla polityków to ważne). W tej sytuacji najlepszą opcją wydaje się szukanie zupełnie innej strategii. Myślę, że warte rozważenia są następujące główne kierunki tych poszukiwań.
Precyzyjne uderzenia
Skoro strategia globalna w dotychczasowym wydaniu nie wydaje się możliwa do realizacji, racjonalniejsze byłoby chyba pójście tropem sugestii wiceprezydenta Bidena i ograniczenie celów strategicznych do ich pierwotnej treści: czyli rozbicia, a co najmniej obezwładnienia Al-Kaidy w Afganistanie (i teraz już także w Pakistanie). To selektywne tropienie i zwalczanie grup terrorystycznych wewnątrz Afganistanu wraz z blokadą zewnętrzną jego terytorium powinno być podstawową treścią operacji sił międzynarodowych. Resztę spraw z zakresu bezpieczeństwa wewnętrznego należałoby pozostawić samym Afgańczykom. I to jak najszybciej. Nie ma co czekać, aż siły centralne (armia i policja) osiągną pełną zdolność kontrolowania całego terytorium. Bo tego nie osiągną nigdy. A ponadto zawsze ich część pozostanie bardziej lojalna wobec władz lokalnych niż wobec rządu centralnego. Lepiej więc zdecydować się na przekazywanie odpowiedzialności realnym władzom i siłom lokalnym: plemiennym, religijnym - niezależnie od tego, jaką opcję reprezentują. Ubezpieczając Afganistan z zewnątrz, należałoby pozostawić samym Afgańczykom sposób urządzenia się wewnątrz.
Afganizacja Afganistanu
Z tego punktu widzenia przypadek Afganistanu jest zupełnie inny niż Iraku. Tam są tradycje silnej, dominującej centralnej władzy. Można było zatem koncentrować się na jej tworzeniu, umacnianiu i jej przekazywać odpowiedzialność. W Afganistanie nie ma szans na ustanowienie, tym bardziej na narzucenie przy pomocy sił zewnętrznych, silnej, dominującej władzy centralnej. Ostatnie wybory tylko w rezultacie ich sfałszowania na wielką skalę formalnie potwierdziły mandat urzędującego prezydenta. Istotą nowej strategii powinno być uruchomienie oddolnej afganizacji kryzysu afgańskiego.
W sumie w skali globalnej w ciągu kilku lat należałoby przenieść wysiłki międzynarodowe z zadań wewnątrz Afganistanu (próby zapewnienia bezpieczeństwa wewnętrznego) na zadania ograniczone do selektywnej likwidacji grup terrorystycznych oraz osłony (blokady) tego regionu z zewnątrz, aby zminimalizować możliwość przelewania się zeń zagrożeń poza jego granice. W ramach tej zmiany w odniesieniu do strategii NATO należy podjąć próbę (myślę, że Polska powinna tu wystąpić ze stosowną inicjatywą) zmiany statusu operacji Sojuszu przez przekształcenie jej w przyszłym roku z operacji dotychczas dobrowolnej w operację obowiązkową i bez nakładania ograniczeń na użycie wojska, a jeśli się to nie powiedzie, przystąpić do opracowania planu wycofywania się NATO z tej kampanii ("albo wszyscy jednakowo, albo nikt").
Szanse na zmianę
I wreszcie - konieczna jest także zdecydowana zmiana polskiej strategii udziału w kampanii afgańskiej. Zamiast podejścia ilościowego rekomendowałbym cztery kroki zmian jakościowych:
a) od wiosny 2010 - dostosowanie zadań operacyjnych do możliwości kontyngentu (2-, 3-krotne zmniejszenie strefy odpowiedzialności w ramach nadrzędnego amerykańskiego zgrupowania operacyjnego). Co do tego, że obecne zadania przerastają nasze obiektywne zdolności bojowe, zgadzają się wszyscy (ostatnio zwracał na to uwagę w DGP gen. W. Skrzypczak). Wiadomo, że nie zwiększymy 2-, 3-krotnie wielkości kontyngentu, aby zredukować ryzyko, dlatego musimy ograniczyć zadania;
b) od jesieni 2010 - redukcję wielkości kontyngentu do 200 - 400 żołnierzy i rezygnację z odpowiedzialności za odrębną strefę. Konieczność redukcji wynika z dużych kosztów utrzymania kontyngentu. W tym roku wynoszą one ok. 800 mln, a w przyszłym wyniosą ponad 1 mld zł, co oznacza, że na 2000 żołnierzy wydajemy w skali roku ok. 1/5 wszystkich wydatków na modernizację całej armii;
c) w 2011 roku - zakończenie zadań bojowych w Afganistanie: albo w ramach rotacji wewnątrzsojuszniczej przejście do zadań niebojowych, np. logistycznych, wsparcia operacyjnego (jeśli uda się przekształcić operację NATO w obowiązkową), albo zupełne wyjście w ramach szerszego planu wychodzenia całego NATO z Afganistanu;
d) jeśliby obydwie inicjatywy nie uzyskały akceptacji całego NATO i Sojusz nie mógł podjąć żadnej decyzji (ani o przekształceniu statusu operacji w obowiązkową, ani o planowym wycofaniu się), powinniśmy w 2012 roku definitywnie zakończyć nasz udział w kampanii afgańskiej, czyniąc to oczywiście w sposób zawczasu zaplanowany i uzgodniony z naszymi sojusznikami.
Takie zmiany w podejściu do kryzysu afgańskiego w strategiach globalnej, NATO oraz polskiej są - moim zdaniem - nieodzowne. Świat i NATO nie mogą dalej grzęznąć w pułapce afgańskiej. W razie braku woli wprowadzenia takich zmian Polska nie powinna brać udziału w przedsięwzięciu, które nie miałoby strategicznego sensu i szans na jakiekolwiek powodzenie.