Inna sprawa, w jaki sposób przekłada się to na jakość kształcenia. Nijak. No właśnie. Ale jeśli ktoś chce studiować na uczelni, której dyplom ma wartość kawałka papieru toaletowego, i sam jeszcze jest gotów za to płacić, to jest jego prywatna sprawa.

Reklama

Mnie martwi od lat coś innego – jeśli prywatne szkoły w taki czy inny sposób przynajmniej próbują ze sobą konkurować, to te publiczne nie muszą tego robić wcale. Zwłaszcza te położone w mniejszych ośrodkach wypuszczają niedouczonych absolwentów, którzy zasilają grono bezrobotnych. I to za publiczne – czyli moje – pieniądze. To ma się zmienić o tyle, że w przyszłości jakość nauczania ma się przełożyć na wysokość państwowych dotacji.

Jednak dotąd, dokąd nie wypracujemy przejrzystych metod oceny jakości nauczania na uczelniach, nie nauczymy się precyzyjnie wyceniać wartości ich dyplomu, dotacje będą rozdzielane na oko. I o to wielu chodzi.