I to nieprawda, że rząd nic nie robi. Robi. Całkiem sporo. Dług publiczny liczony według unijnych standardów raportowania już dziś przekroczyłby wszystkie stany alarmowe, osiągając 58 proc. PKB. Dopiero aktywne zabiegi księgowe, jak parkowanie pieniędzy resortowych na państwowych kontach, niezaliczanie funduszy emerytalnych do wydatków państwa, nieoprocentowane pożyczki z rezerwy demograficznej, spowodują, że w 2012 r. grubość lakieru będzie nas jeszcze dzieliła od progu ostrożnościowego. Ale to nie przeszkodzi, że nasz wzrost gospodarczy będzie większy od średniej europejskiej. Mniejsza o to, że gorszy od Szwecji czy Niemiec całe generacje w rozwoju cywilizacyjnym przed nami, ale średnia jest średnią. I taką zostanie, oczywiście pod warunkiem, że zła koniunktura nie popsuje tego misternego planu.
Niesprawiedliwe są też oskarżenia, że rządowi zabrakło odwagi do cięcia wydatków. Przecież tnie, i to zdrowo. Tnie wydatki na aktywizację zawodową bezrobotnych, zamraża świadczenia dla rodzin, tnie fundusz alimentacyjny, ogranicza wydatki na pomoc społeczną dla najbiedniejszych, znosi ulgę na dzieci.
W błędzie są ci, którzy twierdzą, że premier ma coraz więcej wrogów. Może faktycznie samotne matki, bezrobotni i wielodzietne rodziny pokwilą nocą w samotności. Ale górnicy, rolnicy, mundurowi, wszyscy, którzy emocjonalnie reagują na próby cięcia ich przywilejów, śpią spokojnie. Nauczyciele z nowymi podwyżkami też nie przyjadą do Warszawy palić opon. Patrzę dalej na dane o zatrudnieniu. 11-proc. wzrost w administracji państwa, ale to nic w porównaniu z zatrudnieniem w samorządach. W niektórych województwach zatrudnienie w ostatnich trzech latach wzrosło o 72 proc. Tu chyba premier ma sporo przyjaciół. Tylko ta matematyka, która powoduje, że zegar Balcerowicza minuta po minucie psuje nam krajobraz.