Niemcy stali się mistrzami stawiania sobie pozornie sprzecznych celów w polityce zagranicznej. Mistrzami przekonywania swoich sojuszników, że ta sprzeczność w rzeczywistości jest grą o wyniku dodatnim dla każdego z jej uczestników. Najlepszy wynik zarezerwowany jest oczywiście dla Berlina. Niezależnie, czy chodzi o Afrykę Płn., o zdobywanie kontraktów dla swoich koncernów w Europie, czy bezpieczeństwo energetyczne.
Przykład numer jeden: Niemcy są architektami nowej unijnej polityki wobec zrewoltowanej Afryki Płn. Jej założenia przedstawiła w ubiegłym tygodniu Komisja Europejska, choć tajemnicą poliszynela jest, że większość tez pochodzi z non paper opracowanego przez niemieckie MSZ. Mowa tam o uzależnieniu pomocy dla regionu od poziomu demokratyzacji. W tym samym czasie kanclerz Angela Merkel blokuje utworzenie strefy zakazu lotów nad Libią, która w rzeczywistości miała doprowadzić do obalenia reżimu Muammara Kaddafiego. W efekcie dyktator udziela wywiadu RTL, w którym zapewnia, że Berlin jest na liście jego nowych sojuszników i może liczyć na naftowe kontrakty. Dla państwa eksportera to wymarzona sytuacja.
Przykład numer dwa: bezpieczeństwo energetyczne. Kilka dni temu ogłoszono listę banków, które skredytują budowę drugiej linii gazociągu Nord Stream. Spółka, w skład zarządu której wchodzi były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder, zaleje Europę gazem rosyjskim i na lata uzależni ją od dostaw ze Wschodu. W tym samym czasie inna firma, RWE, w której pracuje były szef niemieckiej dyplomacji Joschka Fischer, lobbuje za budową konkurencyjnego dla Rosji projektu Nabucco. W założeniu ma uniezależnić UE od dostaw z Rosji, bo dostawcami mają być jeffersonowskie demokracje: Turkmenistan, Azerbejdżan i Iran.
Przykład numer trzy: gdy pod koniec roku Francuzi zakwestionowali zwycięstwo niemieckiego koncernu Siemens na dostawy wagonów do pociągów kursujących pod Kanałem Angielskim, Berlin podniósł larum, że zagrożony jest liberalizm w Europie, a Paryż stosuje protekcjonizm. Niemcy zmienili poglądy, gdy ich perłę, koncern budowlany Hochtief, próbowali przejąć Hiszpanie. Wówczas cała klasa polityczna oburzyła się, że bankruci z Południa wchodzą w ich poukładane biznesy. Naprędce zmieniono ustawę o papierach wartościowych i pozbawiono Hiszpanów wpływu na losy Hochtiefa.
Reklama
Przykład numer cztery: wojna w Iraku w 2003 r. Niemiecki wywiad BND w ramach operacji „Curveball” szukał dla Amerykanów casus belli przed inwazją. Dziś pretensję do Niemców o podkręcanie tez irackiego informatora ma Colin Powell. Nie zmienia to tego, że gdy operacja się rozpoczęła, Berlin potępił George’a Busha, a także sprzyjającą mu Polskę, za rozpętanie zawieruchy.
Nie ma sensu jednak zżymać się na amoralność urzędników Auswaertiges Amt. W tym, co robią, są diabelnie skuteczni. Jak mawiał Bismarck: „Nie warto pisać historii, warto ją robić”.