Ujawnione stenogramy z posiedzenia Rady Gabinetowej wskazują na to, że logika kampanii prezydenckiej zdominuje przez najbliższe dwa lata nie tylko debatę publiczną, ale także działania kluczowych ośrodków władzy. Wpisany w konstytucję Trzeciej Rzeczypospolitej konflikt między rządem a prezydentem zostanie wzmocniony przez wyborczą konkurencję obu organów państwa. Jednak ze stenogramu i nagrań dowiedzieliśmy się czegoś więcej. Dyskusja między tymi dwoma ośrodkami pozostanie zapewne jałowa. Będzie koncentrować się na przewagach statusowych, na ustrojowej przepychance, na wykazywaniu sobie formalnych błędów i potknięć.

Sporym zaskoczeniem dla każdego, kto uważnie przeczytał stenogram, jest fakt, że dyskrecja, jaką osłaniane są obrady Rady Gabinetowej nie skrywa żadnego konkretu, żadnej poufnej analizy sytuacji. Przeciwnie, skrywa fakt, że obrady takich ciał bywają równie jałowe jak oficjalne wypowiedzi rządzących. Wiele wskazuje, że taka musiała być również konkluzja niedawnej narady rządu we własnym gronie. DZIENNIK cytował wówczas wypowiedź osoby znającej kulisy rządzącej ekipy, stwierdzającą, iż ministerialne propozycje są "miejscami mniej konkretne niż te, zawarte w naszym programie wyborczym".

Jest zatem oczywiste, że prowadzenie w tej sytuacji merytorycznej dyskusji jest niezwykle trudne. Echa tego statusowego konfliktu słychać dziś niemal codziennie. Dotyczą one przy tym niezmiernie istotnych sfer funkcjonowania państwa: polityki zagranicznej, służb specjalnych, strategii bezpieczeństwa narodowego.

Trzeba jednak jasno powiedzieć, że złem nie jest sam konflikt, ani nawet - opisany wyżej - wyborczy kontekst napięć między prezydentem a premierem. Katastrofalne mogą okazać się strategie dwóch rywalizujących ośrodków. Niebezpieczna jest słabość politycznego konceptu, który stoi za obiema tymi strategiami.

Wydaje się, że ośrodek prezydencki dość pochopnie i powierzchownie zdefiniował "okazję", jaką stwarzają słabości polityki rządu. Szansą Lecha Kaczyńskiego byłoby uzyskanie pozycji arbitra. Stając się stroną - spełnia w istocie oczekiwania Donalda Tuska, który musi odebrać swojemu przeciwnikowi ustrojową przewagę, jaką w zmaganiach o fotel prezydencki daje status głowy państwa. Tusk, jako premier, wybrał drogę sprawowania urzędu zasadniczo odmienną od poprzedników. Będzie zmierzał do tego, by jego rządy przypominały prezydenturę Aleksandra Kwaśniewskiego, będzie starał się unikać wszystkiego, co mogłoby zaszkodzić jego popularności.

Pomińmy w tym miejscu pytanie, czy taka strategia może okazać się skuteczna. Kwaśniewski budował swoją pozycję, wykorzystując kontrast z polityką kolejnych zużywających się rządów. Kontrastem dla Tuska może być tylko prezydent. Nie da się bowiem zbudować jasnego przesłania na trzyletniej krytyce poprzedników. Zwłaszcza słabnących i niezdolnych do zbudowania poważnej alternatywy wobec koalicji PO-PSL. Do skutecznej strategii "naśladowania Kwaśniewskiego" potrzebny jest przeciwnik żywy i względnie silny.

Tusk uznał realistycznie, że mało realne jest zbudowanie prezydenckiej kampanii na obiektywnych sukcesach rządu. Będzie zatem dążył do sukcesu w sferze symbolicznej, statusowej rywalizacji. Do sukcesu kosztem ośrodka prezydenckiego.

Strategie obu ośrodków oparte są zatem na kalkulacji, którą po upadku rozmów koalicyjnych jesienią 2005, Ludwik Dorn określił jako grę o sumie ujemnej. Politycy, w rękach których spoczywa odpowiedzialność za los państwa, uznali za sensowne takie sformułowanie strategii, w której blokowanie i osłabianie przeciwnika jest ważniejsze od tworzenia zasobów własnych.

Na poziomie politycznym - sensownym zachowaniem jest odmowa uczestnictwa w tak zarysowanej grze. Odmowa opowiedzenia się po którejkolwiek ze stron konfliktu, który nie rozgrywa się na polu istotnych dla polityki polskiej dylematów, ale używa ich jako zabawek w prostej statusowej rywalizacji. Jeżeli obie strony chcą uzyskać zainteresowanie i poparcie, powinny zdobyć się na to, by przedstawić ów spór jako konflikt dwóch alternatywnych wizji rozwiązania obecnych problemów służby zdrowia.

Podział i konflikt jest w jakimś stopniu sensem polityki. Reguły konstytucyjne buduje się po to, by wymuszać jego konstruktywny przebieg. W sytuacji, gdy sprzyjają one raczej demoralizacji rywalizujących podmiotów, podważona zostaje wiarygodność całego systemu. Tracą wszyscy. Jeżeli strategie dwóch ośrodków władzy nie wezmą tego pod uwagę, konkluzję trzeba będzie sformułować bardziej stanowczo.

















Reklama