Pierwsze sto dni rządzenia jest testem dla gabinetu, który ma szeroką i konkretną agendę. W ciągu tych stu dni buduje się ekipę zdolną do jej realizacji i wyposaża w narzędzia, które dają przynajmniej szansę na jej spełnienie. Pierwsze sto dni było decydujące dla rządów Suchockiej i Buzka, ale nie dla pasywnych politycznie gabinetów Pawlaka czy Oleksego.
Zastosowana przez nie „pasywna konstrukcja rządu” zakładała, że ośrodek kierowniczy w rządzie dysponuje ograniczoną do doraźnych celów politycznych strategią, pozwalając poszczególnym resortom na realizowanie własnych projektów na tyle, na ile nie zagrażają one celom premiera. Tusk nawiązał do takiej właśnie konstrukcji pasywnej, definiując cel polityczny, jakim jest prezydentura, i nadając poszczególnym ministrom raczej status wałęsowskich "zderzaków" niż generałów w możliwie spójnie działającej armii.
Zatem dla Tuska i polityków z jego kancelarii wyzwaniem nie jest 100 dni, które rząd ma za sobą, lecz 1000 dni, które dzieli nas od wyborów prezydenckich. Utrzymać wysoką popularność, uodpornić się na powtarzające się dotąd regularnie negatywne skutki pozostawania u władzy - to zadanie, które określać będzie linię polityczną tego ośrodka.
Pierwsze kilkanaście miesięcy jest zawsze dość łatwe - gdyby wybory prezydenckie mogły odbyć się wiosną 2009 r., Tusk miałby duże szanse, by dotrwać do nich z bardzo wysokimi wskaźnikami sympatii. Platforma może zatem wygrać jeszcze na fali zeszłorocznego sukcesu wybory do Parlamentu Europejskiego. Potem będzie jednak coraz trudniej.
Po pierwsze dlatego, że niemożliwe wydaje się zaspokojenie lub wygaszenie rosnących - i wzmocnionych obietnicami wyborczymi - aspiracji materialnych Polaków. Po drugie dlatego, że „pasywna konstrukcja rządu” da o sobie znać trudnymi do rozwiązania konfliktami i napięciami. Można wprawdzie – nawiązując do koncepcji "zderzaków" - wymieniać ministrów, którym się nie powiodło i w spektakularny sposób czynić z premiera działającego w imieniu społeczeństwa kontrolera rządu.
Można przesuwać styl sprawowania władzy w stronę prezydencką, tak by tworzyć wrażenie, że rząd jest czymś, co działa poniżej szczebla premiera, a może nawet wicepremiera. Lecz nawet największa życzliwość mediów ma swoje granice, a polityczna odpowiedzialność opisana w konstytucji nie da się z czasem rozmyć w kolejnych dymisjach i zmianach personalnych.
Tusk i jego kancelaria zorientowali się już, że skutecznym sposobem utrzymywania poparcia jest wchodzenie w dziesiątki konfliktów z Kancelarią Prezydenta. Z jednej strony pozwala to na prowadzenie wydłużonej kampanii prezydenckiej bez konieczności jej ogłaszania. Utrzymuje korzystną dla Tuska alternatywę, jaką byłaby rywalizacja w drugiej turze z Lechem Kaczyńskim.
Z drugiej strony - jałowe konflikty na linii Krakowskie Przedmieście - Aleje Ujazdowskie znakomicie przykrywają niewygodne dla rządu tematy, którymi mogłyby się zająć media. Spór o godzinę wysłania faksu, formę zaproszenia do pałacu czy określenie użyte przez któregoś ze spin doktorów jednej czy drugiej strony nie przysparza wprawdzie prestiżu rządzącym, ale odwraca uwagę od spraw istotnych, a Tuskowi pozwala wyrównać polityczny status premiera i prezydenta.
Wysokie notowania rządu i Platformy usypiają czujność rządzących i legitymizują ich politykę pasywności i jałowego konfliktu między dwoma kluczowymi ośrodkami władzy.
Pozorna łatwość takiego stylu rządzenia ma jednak swój kres w zetknięciu z realnymi problemami. Tusk jeszcze dziś może liczyć, że postawieni przed twardym wyzwaniem ministrowie staną na wysokości zadania - rozładują napięcia społeczne, zbudują autostrady i stadiony, stworzą zawodową armię i zmodernizują polskie szkolnictwo wyższe.
Może liczyć, że nie sprawią mu zawodu i nie przysporzą kłopotów w drugim i kluczowym trzecim roku rządzenia. Może liczyć na lojalność koalicjanta i nieporadność opozycji.
Jednak koncepcja rządzenia oparta na nadziei, że przez następne 1000 dni wszystkie czynniki zewnętrzne będą jedynie sprzyjać realizacji politycznego planu premiera - musi okazać się złudna. Niewielki kryzys 8 stycznia - kiedy to Rada Ministrów zamieniła się w nieformalne spotkanie rządu - pokazał, że sterowność obecnego gabinetu nie jest imponująca, że źle znosi on sytuacje kryzysowe.
Tu zatem - a nie w dobrych lub złych sondażach - należy upatrywać istotnego testu dla obecnej ekipy. Kilka następnych - i nieuchronnych - kryzysów powie nam o szansach Tuska więcej niż dzisiejsze wskaźniki popularności premiera i jego partii.