GRZEGORZ OSIECKI: Czuje się pan czasem, jak minister finansów, bo los budżetu zależy od tego, ile uzyska pan ze sprzedaży państwowych spółek?

Reklama
ALEKSANDER GRAD*: Czuje się jak minister skarbu, przed którym stoi równie ważne zadanie – dostarczyć środki do budżetu, i to zarówno z dywidendy od państwowych spółek, jak i z prywatyzacji. Prawdą jest, że dla budżetu w 2010 roku przychody z prywatyzacji będą bardzo ważne. Pamiętajmy jednak, że prywatyzacji nie robi się w pojedynkę. Nie tylko dlatego, że jest to program rządowy, nad którym pracuje zespół ludzi, ale też dlatego, że musi być sprzedający i kupujący.

W tym roku budżet miał na prywatyzacji zarobić 12 mld zł. Ile będzie naprawdę?
6–7 mld, bliżej siedmiu. To nie są małe przychody, do tego należy dodać 8 mld zł, które budżet dostał z dywidendy od państwowych spółek. Do tego 12 mld zł trafiło do samych spółek ze sprzedaży akcji na giełdzie. To znaczy, że w 2009 roku wkład budżetowy ze strony ministra skarbu już był ogromny.

Tak, ale za rok ma pan zebrać z prywatyzacji 25 mld, a tegoroczny wynik nie wróży chyba dobrze tym ambitnym planom?
Plan uzyskania 25 mld zł jest jak najbardziej realny. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę stopień przygotowania firm, jak chociażby to, że w większości są one już spółkami giełdowymi, i to dużymi. Tak było z PGE, a plany dotyczą również sprzedaży Enei, Tauronu, części KGHM. Bardzo dobry debiut PGE na giełdzie pokazał, że jest ogromne zainteresowanie rynków finansowych ofertą Skarbu Państwa.

Jak będzie wyglądał model prywatyzacji w 2010 roku?
Będziecie państwo świadkami wielu interesujących transakcji giełdowych. Sprzedamy 10 proc. akcji KGHM, do 16 proc. Enei w pierwszej transzy, potem pozostałe akcje. Podobnie lubelska Bogdanka – sprzedaliśmy w ostatnim czasie kilka procent, by uruchomić proces wydawania akcji pracowniczych, a teraz szykujemy sprzedaż pakietu własnościowego – 51 proc. W przypadku Tauronu równolegle będziemy mieli do czynienia z podwyższeniem kapitału oraz sprzedażą naszych akcji. To będzie bardzo duża transakcja. Myślę, że do końca przyszłego roku sfinalizujemy też sprzedaż warszawskiej giełdy.

Reklama

Czytaj dalej >>>



A dlaczego duże prywatyzacje, takie jak właśnie giełda czy Enea, nie wypaliły już w tym roku?
Tu zdecydował rynek i podejście samych inwestorów, którzy ocenili, że nie był to dla nich jeszcze właściwy moment. Jeśli chodzi o moje oczekiwania, to były one bardzo jasne i wszyscy potencjalni inwestorzy byli ich świadomi. W przypadku giełdy wielokrotnie podkreślałem, że jest to najważniejsza prywatyzacja od dwudziestu lat i chcę, aby inwestor podzielał naszą wizję GPW nie tylko jako centrum regionalnych finansów, ale też instytucji zdolnej do akwizycji. Jeśli zaś chodzi o Eneę, chcemy ją sprzedać inwestorowi branżowemu i od początku wyraźnie mówiłem, że to ma być sprzedaż za dobrą cenę, a nie za wszelką cenę.

A jak bardzo zmieniły się trendy na rynku?
Widać to po wynikach, pierwsze półrocze to było zaledwie kilkaset milionów złotych z prywatyzacji, a w drugim już kilka miliardów. Mieliśmy prawie 10 miesięcy blokady, po prostu nie było zainteresowania ze strony inwestorów. A teraz, jak pokazał przykład popytu na PGE, widać bardzo duże zainteresowanie zagranicznych funduszy, zwłaszcza amerykańskich, udziałem w prywatyzacji polskich firm.

To dlatego pojechał pan do USA szukać inwestorów?
Między innymi. Tam przez długi czas dominowały minorowe nastroje, na szczęście teraz jest inaczej. Na miejscu odbyliśmy 30 spotkań z dużymi inwestorami, funduszami, bankami i przyznam, że jestem po tych rozmowach dobrej myśli. Amerykańscy inwestorzy bardzo pozytywnie oceniają Polskę, inaczej na nas patrzą. Dzięki temu, że mamy wzrost gospodarczy i wypadamy najlepiej w regionie, w ich świadomości Polska przestaje być w jednym worku z innymi krajami Europy Środkowo-Wschodniej. Bardzo pozytywnie została przyjęta nasza reakcja na kryzys, to znaczy nie nacjonalizacja, a właśnie prywatyzacja.

A nie powtórzy się taka wpadka jak ze stoczniami?
Nie mówmy o stoczniach w tym kontekście, to nie była żadna prywatyzacja. To były działania ratunkowe upadających zakładów, które tonęły w długach. Podejście inwestorów do stoczni i proces ratunkowy absolutnie nie wróżą tego, jak inni inwestorzy zachowają się przy normalnym procesie prywatyzacyjnym.

Czytaj dalej >>>



Bardzo dużą część z pieniędzy z prywatyzacji ma pan uzyskać ze spółek energetycznych. Czy rosnące koszty walki z ociepleniem klimatu mogą mieć wpływ na ich wycenę?
To są fakty bardzo dobrze znane inwestorom i już je wzięli pod uwagę. Te kwestie były uwzględnione w prospektach Enei i PGE. Pamiętajmy, że na poziomie Unii Europejskiej Polska w zeszłym roku wywalczyła korzystne rozwiązania dla swojej energetyki. Najlepiej było to widać już w cenie PGE, która przecież ma kopalnie węgla brunatnego, a wytwarzaną energię opiera na węglu kamiennym i brunatnym.

Ma pan jakiś plan ratunkowy, gdyby prywatyzacja nie wypaliła?
Z prywatyzacją jest tak, że albo są inwestorzy, którzy chcą kupować, i wtedy możemy sobie pogratulować, albo ich nie ma i tym samym nie ma mowy o prywatyzacji. Jaki tu może być plan ratunkowy? Chyba że pan miałby 25 mld i chciał zostać inwestorem. Podejrzewam jednak, że nie ma pan takich pieniędzy, ja również. Przy prywatyzacji są dwie strony, my jesteśmy dobrze przygotowani i czekamy na odpowiedź inwestorów. Przecież w pierwszej połowie tego roku było tak, że mogliśmy sprzedawane spółki ozłocić, a i tak nikt wtedy nie był nimi zainteresowany. Jeśli nie będzie zawirowań na rynkach finansowych, a ufam, że nie będzie, to plan się powiedzie. My jesteśmy przygotowani.

To na ile jest pan pewny, że za rok będzie mógł pan powiedzieć premierowi: melduję wykonanie zadania.
Gdyby to zależało ode mnie, to powiedziałbym, że na 90 procent. Ale ponieważ to zależy od sytuacji na światowych rynkach, trzeba być umiarkowanym optymistą i nie będę bawił się w rzucanie procentami. Mimo wszystko wierzę, że uda nam się osiągnąć cel.

Zmieńmy teraz temat: płaci pan abonament radiowo-telewizyjny?
Oczywiście, że tak.

A przyjdzie pan z pomocą mediom publicznym? Prezesi radia i telewizji chcą pomocy od swojego właściciela.
Niestety mamy taki ustrój, że rola ministra skarbu jest marginalna, jeśli chodzi o możliwość kreowania zdarzeń w tych spółkach. Media publiczne potrzebują naprawy, ale wybór nowych władz tych mediów kolejny raz okazał się wyborem czysto politycznym. PiS i SLD wzięły odpowiedzialność za losy mediów publicznych, i to razem z KRRiT, która pamięta czasy koalicji PiS z LPR i Samoobroną. To pytanie do nich.

Czytaj dalej >>>



Może to lepiej, że minister nie może osobiście interweniować w takich spółkach?
Ale ja jestem zaniepokojony, bo widać, że tam znowu bardziej chodzi o to, jak obsadzić własnych ludzi, niż jak profesjonalnie kierować spółką. Od dwóch lat wskazuję, gdzie pieniądze wyciekają, zwracam uwagę na konieczność restrukturyzacji, na lekkomyślne podejmowanie decyzji, które skutkują kolejnymi kosztami. Ostatnio NIK nie zostawiła suchej nitki na władzach TVP z ostatnich dwóch lat. Zobaczymy, czy ten zarząd będzie miał wolę i determinację, by się z tym uporać. Czy w roku wyborów będzie myślał o swoich politycznych patronach, czy o tym, jak uczynić z publicznego radia i telewizji faktycznie publiczne medium.

Więc nie dostaną od pana pieniędzy?
Oczywiście, że nie. Ja chcę najpierw zobaczyć, jak telewizja i radio są w stanie racjonalnie wydawać to, czym dysponują, bo ich sytuacja finansowa to nie problem pieniędzy. To nie kwestia kilkudziesięciu czy kilkustet milionów złotych, bo te instytucje przy takim zarządzaniu potrafią przejeść każdą sumę. Można sypać miliony, ale one znikną bez żadnych efektów. To jest jak czarna dziura. Zresztą ja w ogóle mam wątpliwości, czy zarząd został wybrany zgodnie z obowiązującym prawem.

Z jakiego powodu?
Proszę zobaczyć, że obecny prezes w pewnym momencie zrezygnował z kandydowania na prezesa, a potem nim został. Pojawia się pytanie, czy można zrezygnować, a potem taką rezygnację cofnąć. Niektórzy kandydowali tylko na prezesa spółki, a zostali wybrani na członka zarządu. Inni, z tego, co wiem, mają problemy, by udowodnić, że mają wyższe wykształcenie w świetle prawa polskiego. Tu jest cały wachlarz pytań.

Więc co pan zamierza zrobić?
Robimy analizę tych wszystkich informacji, które mamy od naszego przedstawiciela w radzie nadzorczej. Te zastrzeżenia zgłosimy do KRS, by wziął je pod uwagę przy decyzji o wpisie nowych władz do rejestru.

A PO coś zrobi, by zmienić sytuację w mediach?
Zmiany są niezbędne. Bo telewizja i radio tego kolejnego politycznego rozdania mogą nie przetrwać. To duży problem dla tych spółek, bo jeśli nie wyrwiemy ich z kręgu uzależnienia politycznego, to wcześniej czy później nie będą się już w stanie podnieść. Dobrym pomysłem jest, w oparciu o projekt twórców, budowanie większości parlamentarnej. To może być szansa dla publicznych mediów.

Czy mijający rok był dla pana pozycji politycznej krytyczny? Były momenty, gdy myślał pan: za chwilę mogę się pożegnać ze stanowiskiem?
Ja miałem taką świadomość, gdy przychodziłem na to stanowisko, doskonale zdawałem sobie sprawę z jego charakteru. Od 10 lat obserwowałem, w jakich okolicznościach odchodzili kolejni ministrowie skarbu. To praca, którą można skończyć w każdym momencie. Oczywiście to był trudny rok i w pewnym sensie mnie zahartował.

p

*Aleksander Grad - minister Skarbu Państwa