AGNIESZKA SOPIŃSKA: Wybaczył pan premierowi, że zmusił pana do dymisji?

GRZEGORZ SCHETYNA: Sprawa jest zamknięta. To już historia. Jestem w Sejmie i jestem z mojej pracy zadowolony.

Podoba się panu w Sejmie?
Jest zupełnie inaczej niż w rządzie. Tu pracuje się cały czas „online”. Człowiek wychodzi z gabinetu i napotyka dziesiątki kamer, mikrofonów.

Ma pan wieloletni staż poselski, to chyba nie powinna być dla pana nowa sytuacja?
Jestem dziś szefem dużego klubu, który jest zapleczem rządu. Dziennikarze pytają o wszystko. Trzeba mieć pełną wiedzę, pełną gotowość, żeby rozmawiać, opisywać, bronić swojego zdania , stanowiska partii i rządu. Przecież nie jestem pytany tylko o aktywność klubu, ale o wiele innych rzeczy. To dla mnie nowa i ciekawa sytuacja.

Reklama

Jest taka taktyka, że rząd jest schowany a pan jest tu, na pierwszej linii frontu?
Tu - jak mówił premier - ma być linia frontu. I tak się dzieje.

Jak się grało w piłkę z Węgrami?
To był dobry mecz. Zremisowaliśmy. Premierowi Węgier i jego najbliższym współpracownikom zależało, by zobaczyć boisko zbudowane w ramach programu „Orlik”. A ponieważ premier Węgier też lubi grać w piłkę, więc zagraliśmy na „Orliku”. Z ekipą węgierską graliśmy już wcześniej wiele razy.

A w Platformie wróciliście do regularnej gry w piłkę?
Tak.

Reklama

Relacje wróciły już do stanu sprzed wybuchu afery hazardowej?
Z pewnością relacje są inne, ale zarówno w polityce jak i na boisku bardzo dobrze się rozumiemy.

Nadal jesteście jak U2?
Chcielibyśmy być jak U2 (śmiech). Użyłem tego porównania w ubiegłym roku. Utkwiła mi w pamięci taka scena: koncert U2, każdy z muzyków przyjeżdża z innego miejsca, grają razem, a następnie lecą oddzielnie na następny koncert. Tak opisałem wtedy nasze relacje w PO: spotykamy się, „gramy” i rozchodzimy się. Tak było pod koniec ubiegłego roku.

A jak jest teraz?
Wspólnie pracujemy nad projektem Platforma Obywatelska, wspólnie rozwiązujemy problemy, równolegle prowadzimy sprawy rządu, klubu i partii. Musimy być razem, żeby to wszystko się udało.

Została wam tylko polityka?
Kiedy gramy w piłkę, czy oglądamy mecze, to wtedy nie ma polityki.

W listopadzie mówił pan, że skończyło się wspólne spędzanie czasu.
Teraz jest marzec 2010.

Można było wtedy odnieść wrażenie, że wszystko skończyło się bezpowrotnie.
Straszna z Pani pesymistka (śmiech). Życie toczy się dalej. Wszystko powoli wraca do normy. Lubimy wspólnie pracować, grać w piłkę, oglądać mecze.

U2 często koncertuje?
W sierpniu ruszają z trasą koncertową po Europie. Teraz mają przerwę.

Czytaj dalej >>>



Nie pytam o zespół. Chodzi mi o to czy wy często się spotykacie?

Staramy się spotykać często. Nie jest to proste ze względu na wiele obowiązków każdego z nas. Zawsze łatwiej jest spotkać się w tygodniu, gdy nie ma posiedzenia Sejmu. Wtedy ja nie mam takiej presji, by tu być i pilnować spraw klubowych. Ponieważ dzieje się dużo, chociażby dlatego, że mamy prawybory, jest sporo spraw, które musimy omawiać i w których podejmujemy decyzje.

Po pana odejściu z rządu był okres, gdy publicznie krytykował pan Donalda Tuska i on odwzajemniał się panu również gorzkimi słowami. To się skończyło?
Wyraziłem publicznie swoje opinie. W Platformie wolno to robić.

Musiał pan pokazać odrębność czy też mieliście za mało czasu na rozmowy w cztery oczy?
Polityka jest żywa. Jest w niej sporo emocji. Czasem mieliśmy różne zdania. Łatwiej jest wypracować wspólne stanowisko gdy jest się razem w rządzie i współpracuje się ze sobą bardzo blisko. Nigdy nie mieliśmy z tym kłopotu, szczególnie jak była okazja żeby spokojnie o tym we dwójkę porozmawiać. Inaczej to wygląda gdy Donald Tusk jest w Kancelarii, a ja w Sejmie. Ta odległość między Alejami Ujazdowskimi a Wiejską jest...

... niewielka.
Owszem niewielka, ale jest. Często różnice między nami były niepotrzebnie eksponowane. Nawet to, że nie zagraliśmy kilka razy w piłkę było podnoszone do poziomu „wielkiego wydarzenia”.

Teraz już się pan zgadza ze wszystkimi decyzjami premiera?
Dużo ze sobą rozmawiamy. Dzięki temu łatwiej jest budować wspólne spojrzenie na większość spraw.

Premier pana zawiódł?
W jakiej sprawie?

Uważał pan, że Tusk powinien kandydować na prezydenta, on zdecydował inaczej.
Rozumiem i szanuję tę decyzję. Dzięki jego decyzji mamy dzisiaj prawybory w PO. Ten pomysł, który udało się nam wykreować, jest bardzo ciekawy nie tylko dla PO, ale dla całej polskiej polityki. To na pewno ją urozmaici.

Kiedy premier powiedział panu, że nie będzie startował w wyborach?
Kilka tygodni przed konferencją. Długo się wahał. Ale w pewnym momencie ważna już była tylko kwestia tego, kiedy i jak to ogłosić. Ważne było, by opis tej decyzji był wiarygodny i żeby przekonać Polaków, że jest to decyzja odpowiedzialna, przemyślana i bardzo pożyteczna dla Polski.

Skoro tak ważny był moment ogłoszenia tej decyzji, to specjalnie wybrano dzień, w którym przed komisją hazardową zeznawał Mirosław Drzewiecki?
Proszę nie żartować, to był przypadek. Premier podjął decyzję, że ogłosi swoją decyzję na konferencji komentującej ogłoszenie danych GUS dotyczących sytuacji gospodarczej w Polsce. Z tym było to związane, z niczym innym. Warto pamiętać, że przesłuchanie Drzewieckiego było przesunięte i przez to drugi termin przesłuchania nałożył się na wystąpienie premiera.

Premier mówił wtedy, że zależy mu na utrzymaniu silnej PO. Gdyby został prezydentem, w PO mogłoby dojść do rozłamu?
Do rozłamu na pewno nie. Pozycja Donalda Tuska w Platformie jest niepodważalna. Jego odejście niosłoby za sobą ryzyko wewnętrznych perturbacji, a przecież zaraz po wyborach prezydenckich będą wybory parlamentarne. Obawialiśmy się też wewnętrznej walki o przywództwo w Platformie.

Przecież to pan był wymieniany jako następca Tuska - albo jako przyszły premier albo szef partii.
Obaj obawialiśmy się wewnętrznych konfliktów spowodowanych zawiedzionymi ambicjami różnych osób po odejściu Tuska do pałacu prezydenckiego. Dobrze, że te obawy są już nieaktualne.

Platforma mogłaby tego nie przetrwać w jednym kawałku?
Platforma musi być silna żeby wygrać wybory w 2011 roku, to jest najważniejsze. Platforma z Tuskiem na czele jest na pewno silniejsza.

Czytaj dalej >>>



Decydując się pozostać na stanowisku szefa rządu, Tusk powiedział: Grzesiek nie ufam ci, nie zostawię ci ani partii, ani rządu?
Premier mówi do mnie Grzegorz (śmiech). Proszę nie żartować, nasze relacje nie miały nic wspólnego z decyzją o niekandydowaniu Tuska.

Nie odniósł pan jednak wrażenia, że to wotum nieufności dla pana? Tusk zostaje, bo nie miał komu zostawić partii?
Tusk jest niekwestionowanym liderem Platformy. Mówiłem wielokrotnie, że nie ma jednej osoby, która mogłaby go zastąpić. Tusk wybrał takie rozwiązanie: nie kandyduję, pozostaję premierem, dalej jestem szefem partii. A prezydentem jest ktoś inny. Podjął bardzo przemyślaną decyzję i dobrą dla Platformy. Dla niego Platforma jest bardzo ważna.

Dla pana chyba też jest ważna.
Tak, dlatego robimy wszystko, by było dobrze.

Z czego sobie ostatni raz żartowaliście?
Ostatnio śmialiśmy się z niewykorzystanych sytuacji podczas meczu z premierem Węgier i jego ekipą.

Czyli śmialiście się z premiera?
Śmialiśmy się z siebie nawzajem.

Dobrze zniósł te żarty?
(śmiech) Obaj je dobrze znieśliśmy.

W jednym z wywiadów premier mówił, że potraficie czasem z siebie żartować ale i pospierać.
Dużo i często żartujemy przy okazji robienia różnych rzeczy. Trzeba mieć do siebie dystans i umieć się uśmiechnąć. Dotyczy to tak samo premiera, jak i marszałka Sejmu, ministra czy szefa klubu. Jeżeli nie mielibyśmy do siebie dystansu, to można byłoby oszaleć.

A pan śmiał się, kiedy premier w odpowiedzi na pana słowa, że teraz jesteście jak U2, powiedział: chłopaki nie płaczą?
To taki zwrot, którym często się posługujemy. Wielokrotnie tak mówiliśmy w różnych sytuacjach. Uśmiechnąłem się, jak to usłyszałem.

Afera hazardowa nie wstrząsnęła waszymi sondażami. Czy mimo tak przychylnej opinii publicznej wyciągnęliście z tego jakieś wnioski?
Bardzo się cieszę, że ludzie nam dalej ufają, że udało się ich przekonać do pozostania przy Platformie. Myślę, że istotne było to, że nikt w tej sprawie nie złamał prawa. Taka jest dzisiaj wiedza w tej sprawie. Dla mnie najważniejsze jest żeby z tej sytuacji wynikało coś pozytywnego. Pracujemy w Klubie nad propozycją regulującą zasady tworzenia prawa w Polsce, tak żeby wszystko było jak najbardziej przejrzyste. Celem tych regulacji będzie doprowadzenie do maksymalnego ograniczenia pól dla nieetycznych zachowań.

„Afera” hazardowa to był bardzo poważny sygnał. Taki, który pamięta się przez lata. Do końca życia politycznego. Trzeba pilnować standardów i etyki w polityce oraz pamiętać, że nic nie jest dane raz na zawsze. Mam świadomość, że Platformie wolno mniej bo jest oceniania bardzo surowo przez opinię publiczną. Są wobec nas wielkie oczekiwania. Dlatego wyciągamy wnioski z tej sytuacji..

Czy relacje z biznesmenami powinny być ograniczone?
Najważniejsze żeby były jawne i przejrzyste. Każda władza deprawuje i musimy o tym w Platformie pamiętać. Dzisiaj cieszymy się dużym zaufaniem społecznym i musimy robić wszystko by nie popełniać błędów, które mogą rozczarować naszych wyborców.

A co pan sobie myśli, gdy słyszy Mirosława Drzewieckiego, który mówi, że nikt nie będzie go odpytywał z tego, z kim się kumpluje?
To bardzo emocjonalna wypowiedź, trudna do zrozumienia. Jego słowa wpisane w wydarzenia ostatnich miesięcy pokazują rozczarowanie człowieka, który poświęcił się dla życia publicznego i ciężko zderzył się z rzeczywistością.

Czytaj dalej >>>



Ale przecież to nie jest tak, że zły los sprowadził na niego kłopoty.
Owszem, ale trzeba pamiętać, że umarła mu mama. To na pewno wpłynęło na tak emocjonalną wypowiedź.

Były minister, który mówi „gardzę polityką” może jeszcze wrócić do polityki?
Mam nadzieję, że kiedy Drzewiecki wróci z urlopu, będzie mógł wszystko wytłumaczyć.

Czekają na niego otwarte drzwi PO?
Wszyscy czekamy na końcowy raport komisji hazardowej. Dzisiaj nie mamy wiedzy, czy zrobił coś takiego, co kazałoby zatrzasnąć przed nim drzwi.

Czyli nie ma mowy o wyrzucaniu Drzewieckiego z PO?
Dzisiaj nie.

A co ze Zbigniewem Chlebowskim? Wróci do PO?
Musimy poczekać na sprawozdanie komisji. Od tego sprawozdania będzie dużo zależało - także decyzje w sprawie Chlebowskiego. Na własną prośbę, zawiesił swoje członkostwo w PO, do czasu zakończenia prac „komisji hazardowej”. Poczekajmy do końca kwietnia.

Jak się panu podoba praca komisji hazardowej?
Wszystkie komisje śledcze porównujemy do tej pierwszej, która zajmowała się aferą Rywina. Komisje się zdegradowały. Jest ich za dużo i tak naprawdę to prokuratura powinna się zajmować podobnymi kwestiami. Komisje śledcze powinny być powoływane w sytuacjach absolutnie wyjątkowych. Obrady komisji to głównie teatr polityczny, którego głównym celem jest walka opozycji z rządem. Trudno więc oczekiwać istotnych efektów pracy takiej komisji.

Od początku przeciwko jej powołaniu był marszałek Sejmu. Bronisław Komorowski miał rację?
Była ogromna presja i wydawało się, że jeżeli komisji nie będzie to przez bardzo długi czas będziemy słyszeć, że sprawa została zamieciona pod dywan, że PO chciała coś ukryć. Uważam, że mimo kosztów, trudności i bezużytecznych wielogodzinnych przesłuchań dobrze, że ta komisja powstała. I nawet jeśli ta komisja niczego nie wyjaśni, to też jest to jakaś odpowiedź na to, czy była afera hazardowa, czy jej nie było.

Jakie są efekty prawyborów?
Wszyscy interesują się tym, kto będzie kandydatem Platformy. Media poświęcają temu codziennie bardzo wiele miejsca. Wywołuje to emocje. Ludzie chcą zapisać się do PO, by wziąć udział w prawyborach. To sympatyczne. Ale najważniejsze, by zachować dobre relacje między kandydatami i żeby się nie pokłócić. Chodzi o to, by pokazać, że polityka może być normalna, że polega na debacie a nie na rzucaniu się sobie do gardła.

Podoba się więc panu Radosław Sikorski, który mówi o Lechu Kaczyńskim że prezydent może być niski, ale nie mały?
Nie podoba mi się. Ale nie jest to na tyle obraźliwe, że dyskredytuje Sikorskiego jako kandydata. Choć się nie zgadzam z takimi wypowiedziami, to uważam, że odnajdują się w ramach normalnej debaty.

Takie słowa nie dyskredytują go jako szefa MSZ?
Pokazują jego emocje, które są prawdziwe. To twardy język. Sikorski mówi to jako kandydat w prawyborach, a nie jako szef dyplomacji. Gdyby w swojej pracy z tej wypowiedzi zrobił mantrę, to byłby problem. Ale tak nie jest.

Był już kiedyś taki polityk, który do godz. 15 był szefem największego klubu wspierającego rząd a po godz. 15 szedł na czele manifestacji przeciwko rządowi. Nie da się w polityce rozdzielić różnych sprawowanych jednocześnie funkcji.
Ten polityk, o którym pani mówi, robił tak przez cztery lata. Sikorski zrobił to raz. Jakoś to przeżyjemy.

A jeśli wygra prawybory będzie musiał rozstać się z ministerstwem?
To zależy od decyzji szefa rządu.

Czytaj dalej >>>



Faworytem prawyborów jest Bronisław Komorowski, który ma poparcie Władysława Bartoszewskiego i Lecha Wałęsy?
Uważam, że obaj mają ogromne szanse. Komorowski jest w Platformie od początku. Siłą rzeczy jest więc bardzo znany i popularny. Ale pamiętajmy, że w ostatnich latach zapisało się do PO około 20 tys. członków. To nowi ludzie, którzy tworzą Platformę i zapewne będą otwarci zarówno na argumenty Sikorskiego jak i Komorowskiego. Nic nie jest przesądzone.

Jakikolwiek wynik prawyborów będzie uszanowany przez zarząd?
Oczywiście, że tak. Ogłoszenie wyników będzie początkiem kampanii. I wszyscy ludzie Platformy będą wspierać kandydata, który wygra.

I Janusz Palikot będzie wspierał Sikorskiego, którego ostatnio ostro zaatakował?
Wszyscy będziemy wspierać Sikorskiego, jeśli wygra prawybory albo Komorowskiego, jeżeli to on wyjdzie zwycięsko z tego głosowania.

Jeżeli prezydentem zostanie Komorowski, wtedy pan zajmie fotel marszałka Sejmu i przeniesie się do jego wielkiego gabinetu?
Nie mam takich planów. Odpowiada mi gabinet przewodniczącego klubu.

A jest pan już po słowie z Donaldem Tuskiem i ma pan pewność, czy nadal pan będzie sekretarzem generalnym PO?
Sekretarza generalnego i skarbnika wskazuje przewodniczący partii. Umówiliśmy się, że utrzymamy status quo.

Kampania wyborcza będzie rzeczywiście ostra, jak wróżą to niektórzy politycy?
Obawiam się, że PiS sięgnie po haki i agresję. Z doświadczenia wiemy, że kampanie prezydenckie zawsze są ostre, szczególnie gdy bierze w nich udział PiS. Chciałbym jednak wierzyć, że tym razem będzie trochę inaczej.

A wierzy pan Romanowi Giertychowi, który mówi, że PiS zbierało haki na politycznych przeciwników?
Już wcześniej pojawiały się takie sygnały głównie przed wyborami w 2007 roku. Będzie proces przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu. Giertych będzie musiał wykazać, że mówi prawdę. Tu niczego nie da się zamieść pod dywan. Bo jeśli jest prawdą, że urzędujący premier szukał haków na opozycję, to mielibyśmy wtedy takie standardy jak na Białorusi. Mam nadzieję, że tak nie było.

Możliwy jest jakiś flirt PO z LPR?
To wykluczone. Obie partie i programowo i ideowo są na dwóch różnych biegunach polityki.

Jeszcze kilka lat temu wydawało się niemożliwe, że będziecie współpracować z Włodzimierzem Cimoszewiczem, politykiem wywodzącym się z partii postkomunistycznej.
Ale ile lat musiało upłynąć, by tak się stało. Dziś, w marcu 2010 roku nie ma możliwości, by współpracować z Giertychem czy LPR. Jeśli zaś chodzi o Cimoszewicza to chcieliśmy pokazać, że Polska w sprawach polityki zagranicznej może czasami mówić jednym głosem, również z opozycją. Trzeba umieć wykorzystywać też ludzi, którym można ufać, zawierzyć ich umiejętnościom i dawać im możliwość silniejszego funkcjonowania w życiu publicznym.

Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu też umożliwicie pokazanie się w życiu publicznym, np. w rządzie?
Bielecki ma wiedzę i doświadczenie polityczne, które warto wykorzystać. Bielecki dopiero co odszedł z banku, myślę, że za wcześnie by dzisiaj o tym mówić.

Mówiło się, że na wiosnę będzie rekonstrukcja rządu i wtedy Bielecki znajdzie się w ekipie Tuska.
Zobaczymy. Na razie mamy prawybory, a później wybory prezydenckie. Tym się teraz zajmujemy.