Omawiając trudności techniczne z wprowadzeniem dopłat Kosek powiedział, że wymagałoby to przeprogramowania ponad 50 tys. automatów. Biznesmen podkreślił, że nie jest w stanie nawet oszacować kosztów takiej operacji. Tłumaczył, że później automaty musiałyby przejść ponowną procedurę rejestracji, automaty byłyby wyłączone, a budżet państwa w tym czasie nie otrzymywałby wpływów.

"Żeby określić wysokość dopłat w Totalizatorze Sportowym wystarczy karta papieru, ołówek i kalkulator za 15 zł. Nie potrzeba dokonywać żadnych zmian technicznych" - podkreślił Kosek. "I autobus, i samochód osobowy służy do przewożenia ludzi, ale są to zupełnie inne pojazdy" - zauważył.

"Ewentualne wpływy z dopłat, z pewnością nie 500 mln zł rocznie, nie równoważyłyby topnienia wpływów z regularnych podatków" - uważa Kosek. "Eksperyment skończyłby się katastrofą dla branży i dodatkowym uszczerbkiem dla budżetu. Wtedy postawienie autorom takiego eksperymentu zarzutu stworzenia zagrożenia dla bytu ekonomicznego państwa miałoby realne, a nie wirtualne podstawy" - ocenił biznesmen.

Dodał, że taką argumentację Związek Pracodawców Prowadzących Gry Losowe i Zakłady Wzajemne przekazywał w wielu pismach, w tym w piśmie do przewodniczącego sejmowej komisji finansów publicznych Zbigniewa Chlebowskiego.

Kosek mówił też, że w lipcu 2008 r. wiceminister finansów Jacek Kapica w rozmowie z nim przyznał, że "resort również nie wie, jak pokonać trudności techniczne związane z wprowadzeniem dopłat", ale jest to problem przedsiębiorców, którzy muszą ten przepis wykonywać.

Biznesmen podkreślił, że Związek Pracodawców przewidywał skutki, jakie przyniesie wprowadzenie dopłat już w 2006 r. i wysłał szereg pism do premiera, marszałka Sejmu, przewodniczących klubów parlamentarnych członków komisji finansów publicznych sygnalizując absurd takiego rozwiązania i zagrożenia jakie stwarza. "Tak było i w 2008 r. Niektóre ministerstwa formułowały uwagi do zapisu o dopłatach. Wątpliwości zgłaszało też Rządowe Centrum Legislacyjne, lecz nie były one na tyle mocne, aby osłabić determinację ministerstwa finansów" - powiedział Kosek.









Reklama

>>>Czytaj dalej>>>



Nie było żadnych działań, które miałyby na celu skompromitowanie wiceministra finansów Jacka Kapicy - powiedział Kosek

Dodał, że nie podejmowano takich działań także wobec ówczesnej wicedyrektor departamentu odpowiedzialnego za rynek gier Anny Cendrowskiej.

Reklama

Z materiałów CBA, które trafiły do komisji wynika, że Kosek wraz z Ryszardem Sobiesiakiem chcieli usunięcia ze stanowiska Kapicy i uzgadniali, że przekażą swoim rozmówcom, że "s...syn bierze łapówy" i że "ch... nie chce dobrze dla Skarbu Państwa". W kolejnej rozmowie mówili: "Najlepiej będzie wyrzucić ministra i tę jego dyrektorkę".

Pytany przez Jarosława Urbaniaka (PO) o próby "znalezienia polityka z innej partii, który coś opowie o wiceministrze i dziennikarza, który to opisze", co doprowadziłaby do kompromitacji Kapicy, Kosek powiedział: "To jest wypowiedziane w jakichś emocjach. To rozmowa dwóch prywatnych ludzi". "Ani wcześniej, ani potem nikt żadnych działań w tym zakresie nie podejmował. Żadnych" - zapewnił.

Na sugestie, że w innej rozmowie pojawił się pomysł usunięcia z ministerstwa wicedyrektor departamentu odpowiedzialnego za rynek gier, Kosek powiedział: "Jeżeli się ocenia działania jakiegoś organu źle, no to się mówi, że najlepiej, żeby przyszedł ktoś, kto się lepiej na tym zna". "Nie. Nie podjęliśmy żadnych działań. To były tylko takie w prywatnych rozmowach gdybania o tym i tylko tyle" - zapewnił.

Reklama

Jan Kosek uważa, że nie należy przeceniać znaczenia próby wprowadzenia córki Ryszarda Sobiesiaka do Totalizatora Sportowego. Rynek można przejąć tylko w jeden sposób, przez przejęcie udziałów - ocenił w piątek biznesmen przed hazardową komisją śledczą.

Kosek mówił, że od czasu swojej choroby tylko raz spotkał się z Ryszardem Sobiesiakiem, pod koniec września ub.r. i był wtedy ze względu na chorobę w kiepskiej formie, więc także rozmowy telefoniczne były krótkie i urywane.

"Wiem, że pan Sobiesiak szukał pracy dla córki, bo nawet do mnie się w tej sprawie zwracał, czy w jednej z naszych spółek, w której ja uczestniczę, nie byłoby dla niej miejsca" - powiedział Kosek.

>>>Czytaj dalej>>>



Jak wynika z materiałów CBA, gdy Kosek dowiedział się, że córka Sobiesiaka chce się starać o stanowisko w Totalizatorze Sportowym powiedział Sobiesiakowi: "pchaj to tak mocno, jak tylko da się". Były szef CBA Mariusz Kamiński ocenił przed komisją, że biznesmeni chcieli doprowadzić do nieformalnego podzielenia rynku hazardowego. Według Koska nie należy przeceniać wagi próby wprowadzenia córki Sobiesiaka do Totalizatora Sportowego.

"Rynek można przejąć tylko w jeden sposób, przez przejęcie udziałów, a nie poprzez wstawienie członka zarządu" - powiedział biznesmen.

W jego ocenie członek zarządu TS nie ma praktycznie żadnej władzy. Jak mówił, przypuszczał, że skoro córka Sobiesiaka wystartuje w konkursie o stanowisko w spółce Skarbu Państwa, to będzie badana i pojawią się informacje, że jej ojciec działał na rynku gier, a to będzie w jakiś sposób "ją dyskredytować".

Kosek mówił, że Sobiesiak powiedział mu o przyczynach wycofania kandydatury córki tylko tyle, że "były jakieś donosy. "Ja nie dociekałem jakie, kto, ani gdzie" - stwierdził.