W sporze o zysk NBP tak naprawdę chodzi o wielkość rezerwy na ryzyko kursowe. Bank centralny tworzy ją na wypadek, gdyby złoty znacznie się umocnił wobec innych walut. Wzrost wartości złotego powoduje, że obniża się wartość rezerw NBP w obcych walutach. Dla banku to koszt, który w ekstremalnych warunkach może spowodować dużą stratę. Tak było chociażby w 2007 r., kiedy umocnienie złotego spowodowało 12,4 mld zł straty NBP.

Reklama

Jednak zarząd NBP do tej pory przy tworzeniu rezerwy nie uwzględniał odwrotnej sytuacji: możliwych dochodów w wypadku, gdy złoty się osłabia. Do tego zmusza go przyjęta w środę uchwała Rady Polityki Pieniężnej (RPP). Gdyby zysk NBP wyliczać według tych nowych reguł, mógłby być nawet dwukrotnie wyższy, niż uważają władze banku centralnego. Według nich zysk NBP za 2009 r. to 4,2 mld zł. Z tego 95 proc. ma trafić do budżetu.

I pewnie nie więcej, bo zarząd NBP nie zamierza stosować się do nowej uchwały RPP. Będzie grał na czas, bo zamierza rozważyć dalsze kroki prawne. Zarzuca Radzie, że przyjęła przepisy, które łamią zasadę, że prawo nie działa wstecz. Uchwała RPP ma bowiem dotyczyć bilansu za ubiegły rok. Według banku uchwała łamie też zasady rachunkowości przyjęte w NBP. Prezes Sławomir Skrzypek ma też pretensje do członków Rady, że nie poczekali na opinię Europejskiego Banku Centralnego w tej sprawie.

Na razie nie widać rozwiązania całej sytuacji. Ekonomiści uważają, że tworzenie wysokiej rezerwy na ryzyko nie jest teraz potrzebne. Ich zdaniem dużo większym problemem jest narastający dług publiczny i ryzyko przekroczenia przez niego progu 55 proc. PKB w tym roku. A wyższa wypłata z NBP mogłaby zmniejszyć to ryzyko.

Reklama

czytaj dalej >>>



"Można się powstrzymać od tworzenia wysokich rezerw, bo osłabienie złotego z poprzednich lat stworzyło dużą poduszkę bezpieczeństwa. Jeśli zaś dług przekroczył drugi ostrożnościowy, co spowoduje konieczność cieć w budżecie, kraj mógłby wpaść w recesję" - mówi Piotr Kalisz z Citi Handlowego.

Reklama

Premier Donald Tusk zaprosił członków RPP i władze NBP na spotkanie, by załagodzić konflikt. Trafił jednak w środek sporu i spotkanie nic nie przyniosło. A rząd ma tu swój interes, bo sam jest w sporze z prezesem NBP. Gabinet Tuska z jednej strony chce, by jak najwięcej pieniędzy z banku centralnego trafiło do budżetu, zmniejszając deficyt. Z drugiej liczy na to, że prezes Skrzypek zgodzi się na przedłużenie elastycznej linii kredytowej w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Dlatego minister Michał Boni jeszcze przed spotkaniem zbijał argumenty banku. Pytał, jak to możliwe, że NBP z jednej strony nie chce oddać zysku do budżetu, bo potrzebuje rezerwy na zagrożenia kursowe, a z drugiej twierdzi, że nie jest potrzebna linia kredytowa, która de facto ma zabezpieczać te ewentualne zagrożenia kursowe. Tych samych argumentów używał później na spotkaniu z RPP premier Tusk.

Sytuacja jest tym trudniejsza, że w myśl konstytucji NBP i RPP są organami niezależnymi od rządu. A linia sporu w Radzie przebiega między członkami wybranymi głosami obecnej koalicji a osobami z nominacji prezydenta. Dlatego rząd stara się przekonać, że ze sporem nie ma nic wspólnego. "To suwerenna decyzja RPP i NBP, a my z pokorą będziemy czekali na te rozwiązania" - zapewniał w środę Boni.