A tak by się stało, gdyby zarząd banku zignorował ostatnią uchwałę Rady Polityki Pieniężnej o wyliczaniu rezerwy na ryzyko kursowe i obliczenia przeprowadził według dotychczasowych zasad. Do takiego wystąpienia, jak mówi, sprowokował go komentarz Witolda Gadomskiego w "Gazecie Wyborczej", w którym dziennikarz proponuje rządowi, by się z prezesem Skrzypkiem dogadał. "Takie stanowisko ignoruje podstawowe zasady ustrojowe niezależności rady. Nie można namawiać rządu do łamania prawa. Sytuacja jest wyjątkowa i wymaga wyjątkowych reakcji" - mówi "DGP" Bratkowski. I zapewnia jednocześnie, że o żadnych kontaktach w tej sprawie rządu z zarządem banku nie słyszał.

Reklama

Ekonomiści uważają, że Bratkowski dmucha na zimne i chce zapobiec samej możliwości porozumienie rządu z NBP. Jeszcze w tym miesiącu zarząd NBP ma przedstawić RPP sprawozdanie z zyskiem za 2009 r.

Co się stanie, jeśli zarząd NBP faktycznie wyliczy zysk według starych zasad, sprzeciwiając się zaleceniom RPP? Takiej sytuacji nigdy dotąd nie było, dlatego zdania są podzielone nawet w radzie. Część jej członków uważa, że może ona po prostu skorygować wyliczenia zarządu zgodnie z nową uchwałą i wysłać je zarządowi do realizacji. Taki wariant oznaczałby, że NBP wpłaciłby do budżetu nie 4,1 mld zł, ale blisko 8 mld zł.

Natomiast zdaniem innych rada nie może poprawić bilansu, może go jedynie przyjąć lub odrzucić. A eksperci dodają, że nie jest jasne, czy zarząd może przesłać rządowi bilans niezaakceptowany przez RPP. Prezes NBP Sławomir Skrzypek, choć zarzucał radzie, że zmieniła uchwałę o zysku, łamiąc prawo, sam kilkakrotnie oświadczył, że zarząd banku dopełni obowiązku i przedstawi rządowi do końca kwietnia bilans NBP.

Gdyby doszło do realizacji takiego scenariusza, oznaczałoby to w praktyce marginalizację roli RPP. I stworzyłoby niebezpieczny precedens. Zamieszanie wokół zysku NBP na rynku na razie uchodzi nam na sucho m.in. dzięki apetytowi na ryzyko ze strony inwestorów, co się przekłada na wzrost zainteresowania aktywami z rynków wschodzących.