Jakub Biernat, Wiktor Świetlik: Chcieliśmy zacząć od kampanii wyborczej...

Jadwiga Staniszkis: Nie mogę tego komentować, bo sama stałam się częścią kampanii po tym, jak ostatnio powiedziałam, że PiS wygra…

Pani profesor zawsze jest częścią kampanii…

Tak, ale coraz mniej chętnie.

Jeżeli chodzi o inne, poza panią profesor, ważne elementy kampanii. Czy spoty PiS-u, te o oligarchach i salonie, opisują w sprymitywizowanej i zminimalizowanej formie istniejące i zagrażające państwu zjawiska, czy to tylko czcza propaganda?
One opisują zjawiska, które może i są problemami, ale nie najważniejszymi. Służą głównie do zrealizowania planu wprowadzenia systemu dwupartyjnego w Polsce, który aktualnie wpadł do głowy liderom PiS. Ponadto sposób prowadzenia kampanii ma doprowadzić do stworzenia koalicji PO-PiS po uprzednim wyeliminowaniu Donalda Tuska. Tutaj mamy do czynienia ze zniżaniem się do poziomu obelg. Aluzje w reklamówkach PiS, że Tusk szkaluje Polskę w Niemczech są obelgą i kłamstwem.

Donald Tusk nie jest pomocnikiem Kwaśniewskiego, tak jak mówił premier?

To fatalne słowa, bo dowartościowują Kwaśniewskiego. Zarazem jest on utrzymywany cały czas w szachu. A to poprzez zbieranie informacji na jego temat i groźbę nowego raportu WSI. Razi też to doraźne politykierstwo - plany przesunięcia części elektoratu PO na rzecz Kwaśniewskiego. Uważam to za błąd. Na początku dobrze oceniałam kampanię PiS, bo nie było w niej grania hakami. Jednak po paru dniach to pękło i zaczęły się personalne ataki.

Czy PiS-owi udało się w jakiś sposób ograniczyć ośrodki mające wpływ na państwo, a nie kierujące się jego interesem. Jak choćby oligarchów, których w karykaturalnej wersji widzimy na reklamówkach PiS?

Oligarchia w Polsce narodziła się jeszcze w latach 80., gdy zaczęto uwłaszczać aparat partyjny. Powstałe w ten sposób klasa i struktura okazały się jednak za słabe na to, by konkurować z globalnym rynkiem i dlatego pozostało ich już tylko kilku.

A wśród nich Ryszard Krauze. Główny bohater reklamówek PiS…

Co do Krauzego, to jest on jednym z bardziej skutecznych biznesmenów. Może na początku dorobił się, inwestując nie swoje pieniądze, ale jednak pomyślnie rozwija biznes. Kupuje złoża w Kazachstanie. Inwestuje w nowoczesne technologie. Aczkolwiek nie chcę go bronić. Jeśli spowodował ten przeciek, to może to wynikać z feudalnej mentalności jego środowiska. Tam w ten sposób okazuje się łaskawość.

Jeśli tak okazuje się łaskawość politykom, to może jednak ta reklamówka pokazuje prawdę?

Sprawa tego przecieku jest zupełnie niewspółmierna do poruszanego problemu oligarchii i robienie z tego głównej osi jest bezsensowne. Szczególnie, że tak łatwo można było tę sprawę obrócić przeciw prezydentowi, który Krauzego dobrze zna. W ogóle razi propagandowa schematyczność tych PiS-owskich reklamówek.

Na przykład: Morda ty moja?
Przecież ci ludzie nie używają takiego komicznego języka, jaki słyszymy w spotach. Poza tym o oligarchiczne wykorzystywanie kontaktów z władzą można oskarżyć też ojca Rydzyka. Minister Gęsicka została zmuszona do zaakceptowania wniosku o dofinansowanie szkoły Rydzyka kwotą 15 mln euro. Miało to pójść z unijnych pieniędzy, chociaż ta inicjatywa łamie wszystkie standardy, jakie powinny mieć instytucje naukowe. A pod rządami PiS Krauze uzyskał różne dobra, takie jak na przykład dogodne warunki dzierżawy fabryki osocza, czy kredyt w PKO BP, kiedy prezesem był jego dobry znajomy Marek Głuchowski - człowiek związany z tym, co teraz się nazywa układem gdańskim. Więc sprawa jest nieco bardziej skomplikowana.

Czy stosowane w kampanii chwyty konfliktujące bogatych i biednych, czy innych grup społecznych mogą mieć negatywne skutki społeczne?

Myślę, że społeczeństwo jest bardziej racjonalne niż sobie wyobraża wielu polityków. A to dlatego, że operuje ono w realnych warunkach. Nie do przecenienia jest też fakt wyjazdu i funkcjonowania wielu ludzi za granicą. Te wyjazdy to duża strata dla Polski, ale dzięki nim Polacy uczą się nowych standardów. Rozumieją, że można się uczciwie dorobić poprzez ciężką pracę. Takie ataki już do nich nie trafiają.

A co powinno być rzeczywistą osią kampanii?
Model państwa i miejsce Polski w UE. Tusk w pewnym momencie tej kampanii próbował zwrócić na to uwagę na spotkaniu w Szczecinie. Pokazywał sposób działania, który jest dobry dla naszych interesów, a polega na korzystaniu z zasobów zewntrznych wobec państwa. Nie jest to zwykły patriotyzm polegający na bronieniu granicy i tożsamości, ale idea Polski regionalnej. Polacy wykorzystywaliby podział dóbr niewyczerpywalnych, jakim jest edukacja w regionie bałtyckim oraz korzystaliby z zasobów podupadłego byłego NRD.

Debata o Polsce regionalnej i decentralizacji nie byłaby równie jałowa? Słyszymy o tym od lat…

Nie chodzi o Polskę regionalną sprowadzoną do infantylnej decentralizacji i ciągłego odwoływania się do społeczeństwa obywatelskiego, tylko pokazującą możliwości adaptacji na nieco niższym poziomie niż państwo. To alternatywa dla przestarzałego modelu państwa, który opiera się na koncentracji władzy personalnej i upartyjnieniu jego struktur. Byłaby to ciekawa oś debaty.

A podoba się pani debata publiczna PiS-PO o polityce zagranicznej i Unii Europejskiej?

Miałam, nadzieję, że PiS zaprezentuje merytoryczne podejście do tego zagadnienia. Niestety, od połowy kampanii wyborczej trwa tylko agresja medialna, a przede wszystkim nachalne przypisywanie Tuska do III RP. Czyli wpisywanie go w byt, który należy zwalczać. Jest to o tyle nieuprawnione, że w III RP Lech Kaczyński był wysokim urzędnikiem, a Jarosław Kaczyński wtedy był częścią systemu politycznego. Jest to więc nie fair.

A co udało się PiS przez te dwa lata?
Po pierwsze, jest wyczuwalne drgnięcie w sprawie korupcji. Wydawało się to nie do ruszenia, a jednak sytuacja się zmieniła na lepsze. Chociaż nie za sprawą naprawienia korupcjogennych procedur czy usunięcia pewnych momentów arbitralności - elementów ze styku gospodarki i państwa, ale poprzez wywołanie wrażenia kontroli i inwigilacji. Czyli poprzez stworzenie tych nadzwyczajnych struktur kontrolnych jak np. CBA. Sukces byłby jednak większy, gdyby walka z korupcją podążyła ścieżką rozwoju znaną w demokracjach zachodnich.

Czyli?
Tam, przy jednoczesnym wzmocnieniu państwa, wzmacniano także społeczeństwo. Jeżeli więc stworzono CBA, należało także zwiększyć kompetencje kontrolne komisji ds. służb specjalnych. Po za tym oczywiście należy także zająć się korupcjogennymi procedurami.

Inne sukcesy PiS?
Drugą sprawą jest kwestia bezpieczeństwa energetycznego. Na tle czterech straconych lat rządów SLD i prezydentury Kwaśniewskiego obecnie zaczęto pchać sprawę do przodu. Rząd Kaczyńskiego stara się wykorzystywać to niezwykle wąskie pole manewru, jakie zostawili nam Rosjanie. Zawieramy umowy w sprawie energetyki jądrowej z Litwą. Podjęto decyzję w sprawie budowy gazoportu. Są to naprawdę posunięcia imponujące, nawet jeżeli np. uważam przejęcie rafinerii w Możejkach za klapę z powodu rosyjskiej reakcji. Po trzecie, zaczęto upraszczać pewne ważne dla gospodarki procedury dotyczące budownictwa, VAT, polityki gruntowej, zamówień publicznych.

Podsumowując. To był pracowity rząd?
Mimo długiej listy zaniechań myślę, że jednak rząd zrobił dosyć dużo. Nie zapominajmy o polityce prorodzinnej, chociaż duża jego część powstała w wyniku nacisku parlamentu, który w postulatach szedł dalej niż rząd pragnący zachować równowagę finansów publicznych.

A te zaniechania? Co się nie powiodło?
Nietrafna jest zaprezentowana przez Kaczyńskich koncepcja obrony interesu narodowego na forum unijnym. Koncepcja ta polega na przeświadczeniu, że powinniśmy być uzbrojeni w narzędzia blokowania niekorzystnych decyzji. A powinno nam zależeć na tworzeniu takich procedur decyzyjnych, które na każdym etapie unaoczniać będą różnicę interesów i zmuszać do kompromisu.

Jak mogłoby to wyglądać w przypadku sposobu liczenia siły głosu w Radzie UE?
Rozwiązaniem byłoby wprowadzenie naraz systemu podwójnej większości i pierwiastka, co proponował fiński eurodeputowany Alexander Stubb. Każda decyzja byłaby przepuszczana przez te dwie procedury liczenia głosów. W ten sposób można by renegocjować tam, gdzie następuje rozbieżność wyniku sygnalizująca konflikt. Mogliśmy na to cisnąć. Tymczasem wygrało rozwiązanie anachroniczne. W myśleniu rządzących nadal pokutuje przekonanie, że państwa muszą się bronić za wszelką cenę, nawet kosztem blokowania decyzji na krótko, a potem i tak czeka nas system głosowania korzystny dla dużych krajów. Wiąże się to z różnicami pokoleniowymi. Starsi politycy wychowani w weberowskim duchu hierarchicznego prawa i państwa nie zdają sobie sprawy, że państwo to już nie tylko jeden scentralizowany ośrodek delegujący uprawnienia.

A wśród tych młodszych są w ogóle osoby nieskoncentrowane tylko na technice dojścia do władzy i jej sprawowania, ale też jakiejś wizji zmian w państwie?

Przejrzałam ostatnio opracowanie firmowane przez Jana Rokitę pt. Państwo dla obywateli z 2005 r. Wielu młodych autorów trafiło na niższe stanowiska do rządu PiS. Mimo że wtedy ludzie ci głosili nowoczesne rozwiązania, kompletnie nie są w stanie przebić się z tym do rządu. A przecież go współtworzą. Co im przeszkadza, to jest dla mnie zagadką. PiS podąża ścieżką dalszej oligarchizacji władzy w partii, bo na listach wyborczych jest teraz więcej ludzi, którzy będą posłusznymi wykonawcami woli szefa. Nawet jeśli są specjalistami w swoich dziedzinach - jak Długosz czy Ołdakowski - to nie są to jednak prawdziwi politycy, a partyjni żołnierze.

Czy państwo stało się bardziej sterowne w porównaniu z sytuacją sprzed 2005 roku?
Pozornie fakt, że prezydent i premier są braćmi w sposób naturalny tworzy sytuację większej sterowności. Ale jednocześnie polska konstytucja te dwa urzędy sobie przeciwstawia trochę według filozofii: „nasz prezydent, wasz premier”. Dzięki temu między braćmi wytwarzają się zgoła szekspirowskie napięcia. Często zdarza się, że jeden z nich musi zrezygnować ze swoich celów na rzecz drugiego. Emocje z tym związane są widoczne. Widać ciągły brak zdecydowania, czy władza ma być sprawowana w sposób prezydencki, czy w sposób kanclerski. Na początku Jarosław Kaczyński stawiał na prezydenta. Przy słabościach jego kancelarii wahadło przechyliło się w stronę modelu kanclerskiego. Widać tę blokadę.

Jednak władza jest bardziej scentralizowana, więc może prowadzi to do sprawniejszego zarządzania?
Chęć scentralizowania władzy doprowadziła do większego upartyjnienia państwa, co wynika z przeświadczenia, że władza musi być nawet w strukturach, które są od niej niezależne. Spotęgowało to wrażenie niekompetencji delegowanych przez PiS ludzi w takich strukturach jak np. Orlen.

Ale to właśnie ma sprzyjać ręcznemu sterowaniu i sprawniejszemu zarządzaniu…
Ma, ale nie sprzyja. Te instytucje działają w innej logice i nawet można mieć brata prezydenta, a mimo to wchodzić z nim w konflikty instytucjonalne. Ludzie będąc w tych instytucjach orientują się na inne standardy niż chciałaby władza. Poza tym rząd Kaczyńskiego działa o wiele bardziej pragmatycznie niż wynika to z obrazu, jaki tworzy jego retoryka. Premier mówi, że prawo nie będzie nam przeszkadzać w walce z korupcją - to jest szokujący pogląd.

Prawo jest łamane przez rządzących?

W praktyce Kaczyńscy obijają się o barierę prawa, ale jej nie przekraczają. Próbują uzależnić sądy i prokuraturę, ale robią to w ramach istniejących procedur. Rozumieją, że przepisy muszą być ograniczeniem, jeżeli się ich nie zmieni. Ten radykalizm jest wyrazem bezsilności i znakiem, że działa się na granicy prawa. Stąd te porównania do 13 grudnia.

Przecież to zwykła demagogia przedwyborcza…
Ja dopuszczam interpretację, że to obawa przed tym, iż przeciwnicy polityczni nie tylko odsuną ich od władzy, jak Olszewskiego, ale jeszcze postawią przed Trybunałem Stanu za złamanie prawa.

Jakie przewiduje pani scenariusze po wyborach?

Realny jest scenariusz zwycięstwa PiS. Widać w tej partii jedność działania i wolę władzy wynikające z oligarchizacji tej partii. Poza tym za nimi przemawia parę dobrych posunięć oraz energiczne wykorzystanie medialnych i realnych możliwości, które w wyborach daje władza. Mam na myśli oddawanie fragmentów dróg, walka z korporacjami itd. Myślę, że krytyka PiS przede wszystkim dociera do elit. Obraz rządzącej partii przedstawiany masom jest dosyć przekonujący.

Jeśli PiS wygra, co zrobi ze zwycięstwem?
Kaczyński liczy na to, że Tusk ustąpi po przegranej i wtedy zastąpi go Rokita. PiS wejdzie do koalicji z PO jedynie w przypadku, gdy wygra. Z kolei jeżeli przegra, to część jego posłów przejdzie do PO. Jednak Jarosław Kaczyński sprytnie zabezpieczył się przed tym, usuwając z list tych, którzy mogliby o czymś takim pomyśleć.

A jeśli nie uda się z PO?
To w odwodzie jest jeszcze LPR i ludowcy.

Czy między rządami PiS lub PO-PiS, a z drugiej strony PO-LiD byłaby realna różnica w zarządzaniu państwem?
Wiele by się zmieniło. I tu nie chodzi tylko o to, co dzieje się na szczeblu centralnym, ale przede wszystkim w terenie. Byłby to sygnał dla tych wszystkich ludzi związanych z lokalnymi postkomunistycznymi układzikami, którzy teraz przycupnęli ze swoimi interesikami, że mogą z powrotem wejść do gry. Nie chciałabym takiej koalicji i nawet Donald Tusk utwardza się ostatnio przeciw niej. Jedyną realną alternatywą dla PO-PiS, która mogłaby zatrzymać powrót postkomunistów do władzy, jest więc koalicja PO z częścią PiS, ludźmi Marka Jurka, może ludowcami.

Jadwiga Staniszkis, profesor socjologii, Instytut Spraw Publicznych Polskiej Akademii Nauk









































































Reklama