Co więcej, mogą na nim nawet nie zabrać głosu, jeśli wcześniej zostanie przeciw nim wszczęte postępowanie dyscyplinarne. Jarosław Kaczyński zapowiedział wczoraj, że muszą ponieść konsekwencje swojego zachowania.

Reklama

Kryzys wewnątrz PiS nie słabnie. Choć byli wiceprezesi próbują go łagodzić, zaostrzył go wczoraj premier. W porannych "Sygnałach Dnia" Polskiego Radia Jarosław Kaczyński powiedział, że prosił Ludwika Dorna, Kazimierza Ujazdowskiego i Pawła Zalewskiego, by nie upubliczniali swoich decyzji o dymisjach. "Prosiliśmy także, by nie publikowali tego listu: - powiedział Kaczyński. A obszerne fragmenty krytycznego listu wiceprezesów opublikował we wtorek DZIENNIK. To rozjuszyło premiera. Domaga się surowych konsekwencji dla trójki niedawnych liderów. "Każdemu może się zdarzyć gorszy dzień, trzeba przejść nad tym do porządku dziennego" - łagodził Ludwik Dorn.

Ale znacznie ostrzej zareagował na inną wypowiedź premiera, która od rana rozgrzała media. Kaczyński uznał, że byli wiceprezesi powinni zrzec się mandatu poselskiego. "To już drugi taki apel, bo pierwszy w 1997 roku był Marian Krzaklewski" - komentuje Dorn. Od razu jednak zaznacza, że w żaden sposób nie sugeruje, że lider AWS i prezes PiS są do siebie podobni. Premiera wsparli politycy niezachwianie popierający jego linię. Cały dzień opowiadali dziennikarzom, że skoro byli wiceprezesi teraz okazali się nielojalni, prawdopodobnie będzie tak i w przyszłości.

Dlatego ich los jest już praktycznie przesądzony. Z informacji DZIENNIKA wynika, że żaden z nich nie znajdzie się w nowym Komitecie Politycznym PiS wyłonionym w grudniu. "Mam nadzieję, że ludzie, którzy zastąpią naszą trójkę, nie będą pokroju i poziomu Janusza Kaczmarka" - skwitował Dorn, nawiązując do lutowego konfliktu z premierem, który zakończył się jego dymisją z funkcji szefa MSWiA.

Reklama

Według ustaleń DZIENNIKA nowymi wiceprezesami partii będą Aleksandra Natalli-Świat, Przemysław Gosiewski i Zbigniew Ziobro. Dla trójki byłych wiceprezesów zabraknie miejsca nawet w gronie sześciu dodatkowych członków komitetu wskazywanych bezpośrednio przez prezesa partii.

Niektórzy politycy PiS nie mogą uwierzyć, że Dorna nie będzie już we władzach partii. Przecież był tam od samego początku. Całą swoją polityczną karierę po 1989 roku związał z Jarosławem Kaczyńskim. Często nazywany był "trzecim bliźniakiem", choć już od dawna to określenie niezbyt do niego pasowało. "Stany napięć z Jarosławem zdarzały się nam, ale to spory ludzi, którzy sobie ufają" - mówił wielokrotnie Dorn. Zawsze wierzył w Kaczyńskiego i, jak wynika z jego wczorajszych wypowiedzi, pomimo konfliktu chce pozostać lojalny. "Jeśli Jarosław Kaczyński przestanie być prezesem PiS, to PiS najprawdopodobniej się rozpadnie" - powiedział wczoraj. Ale równocześnie twardo dodawał, że uważa reakcje premiera za błąd. "Popełnia błędy jak każdy człowiek i jak każdy może się z nich wycofać" - stwierdził.

Rezygnacja z funkcji wiceprezesa PiS nie była pierwszą dymisją Dorna. Odchodził już ze stanowiska szefa sztabu wyborczego PiS, zostawił mazowieckie struktury partii, potem MSWiA. Po tej ostatniej dymisji w lutym 2007 roku napisał krytyczny list otwarty, który znacznie pogorszył jego stosunki z Jarosławem Kaczyńskim. Wcześniej stosunki obu politycznych przyjaciół przerywano najwyżej na kilka tygodni. Lutowy konflikt trwał już dłużej. Dlaczego? Politycy PiS sugerują, że Dorn od półtora roku jest już innym człowiekiem. "Po tym, jak się ożenił ze znaną wizażystką, miejsce filozoficznych rozważań o państwie leżących na koszu z bielizną zajęły pisma o modzie i aktywności" - opowiada jeden z polityków PiS. Inny podkreśla, że Dorn bardzo się zmienił od tego czasu. Zdaniem ludzi Jarosława Kaczyńskiego na niekorzyść. "Trudno się dziwić, skoro dochodziły do niego głosy, że Dorn obraca się w towarzystwie, które nie trawi PiS i wstydzi się kolegów z dawnego PC" - opowiada poseł PiS.

Reklama

Premier zawsze miał słabość do Dorna. Czy i tym razem może mu wybaczyć coś, co uznał za wielką nielojalność? - Są jak stare małżeństwo, któremu czasem trudno ze sobą wytrzymać, ale jeszcze trudniej bez siebie żyć - przekonuje jeden z polityków PiS. Ale dodaje: - Choć na pewno nigdy już nie będzie jak kiedyś.



Ujazdowski: To niesprawiedliwe zarzuty premiera

Mikołaj Wójcik: Według premiera Jarosława Kaczyńskiego pan wraz z Ludwikiem Dornem i Pawłem Zalewskim jako ludzie honoru powinniście zrzec się mandatów poselskich, bo nie zgadzacie się z linią partii. Kiedy Kazimierz Ujazdowski przestanie być posłem?
Kazimierz Ujazdowski
: Dziwię się premierowi, że powiedział takie słowa. My działamy w absolutnej zgodzie ze statutem PiS i nie zamierzamy odchodzić z PiS. Nie widzę podstaw, by formułować oskarżenia o naruszenie partyjnych zasad. Wystąpiliśmy z kierownictwa partii w sytuacji, gdy nasze postulaty zostały odrzucone. Lojalność nie może oznaczać jednomyślności i braku własnego zdania.

Wydaje się, że prezesa bardziej zabolało upublicznienie treści listu, który do niego skierowaliście, niż sam fakt dymisji. Według Adama Lipińskiego doszło do osłabienia PiS.

W żadnym wypadku nie mogę poczuwać się do odpowiedzialności za ujawnienie tego dokumentu w DZIENNIKU. List się ukazał dopiero wtedy, gdy był już powszechnie dostępny. Przekazaliśmy go panu prezesowi dziesięć dni temu na pierwszym wyjazdowym posiedzeniu klubu PiS.

Ale Jarosław Kaczyński zapowiada wobec panów konsekwencje.

Trochę mi smutno, że przybiera to formę oskarżeń o nielojalność czy brak honoru. W dużo trudniejszych dla PiS sytuacjach stawałem po stronie Jarosława Kaczyńskiego. Nie baczyłem wówczas na pełnione funkcje czy stanowiska. W 2001 roku podałem się do dymisji, gdy z rządu odchodził Lech Kaczyński. Wcześniej, jeszcze w początkach AWS, broniłem obecnego premiera, gdy był mocno atakowany przez Janusza Tomaszewskiego.

Ludwik Dorn także twierdzi, że zarzut nielojalności jest chybiony.
Ja wierzę, że to, co robię, robię dla dobra partii i oskarżenia nie zmienią mojej postawy. Mam nadzieję, że w PiS zwycięży spokojna i zgodna z interesem partii formuła dyskusji. Że spokój weźmie górę nad emocjami. Zamierzam spokojnie reagować na te przykre wypowiedzi. Dla mnie to miara odpowiedzialności w polityce.

Czego oczekuje pan po grudniowym kongresie PiS? Pojawiają się głosy, że możecie być wypychani z partii.
Czekam na poważną, otwartą i szczerą dyskusję o polityce PiS. Umiejętność odrobienia lekcji porażki jest kluczowa. To decyduje o przyszłości partii.

A jeśli to się nie uda?
Cóż, pozostaje mi nadzieja na swobodną dyskusję. Mam też nadzieję, że partie polityczne będą tworami jednocześnie spójnymi i otwartymi na dialog, na różnice.

Nadzieja umiera ostatnia?
Czynna i kreatywna polityka wymaga optymizmu.

*Kazimierz Ujazdowski jest ministrem kultury i dziedzictwa narodowego, byłym wiceprezesem PiS