Wywodzący się z niej szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso może być pewny reelekcji. Wyborcy dali jednak także upust swojej frustracji – do urn poszło zaledwie 43 proc. uprawnionych. To najgorszy wynik, odkąd 30 lat po raz pierwszy odbyły się powszechne wybory do europarlamentu. Eksperci przyznają, że większość mieszkańców Unii po prostu nie wierzy, aby deputowani w Strasburgu mogli poprawić ich życie. Taki rezultat bardzo osłabia zwolenników dalszego umocnienia integracji. Nawet w Niemczech, od lat jednym z krajów najbardziej entuzjastycznie nastawionych do integracji, zaledwie 42 proc. uprawnionych poszło głosować.
Większość tych, którzy wzięli udział w wyborach, postawiła jednak na sprawdzone, rynkowe recepty w walce z kryzysem. Mimo niepewnych czasów lewicy nie udało się skusić głosujących wizją większej ochrony socjalnej. W Niemczech, gdzie wybierano aż 99 eurodeputowanych, rządząca konserwatywna koalicja CDU/CSU uzyskała 38 proc. głosów. To prawie dwa razy więcej niż opozycyjna SPD (21 proc.). – Jestem zawiedziony – przyznał lider socjalistów Frank-Walter Steinmeier, który we wrześniowych wyborach do Bundestagu chce zająć miejsce kanclerz Angeli Merkel. Mimo największego od II wojny światowej kryzysu gospodarczego Niemcy nie poparli skrajnych ugrupowań politycznych.
>>> Platforma pewnie pokonuje PiS. Reszta w tyle
To samo co Merkel udało się też prezydentowi Francji Nicolasowi Sarkozy’emu. Jego ugrupowanie UMP otrzymało 28 proc. głosów, zdecydowanie więcej niż opozycyjni socjaliści (17 proc.). Wyborcom najwyraźniej przypadła do gustu obrona francuskiego przemysłu przez prezydenta, często w opozycji do reszty krajów UE.
Szeregi EPP umocni także zwycięstwo Ludu Wolności, partii Silvia Berlusconiego. Mimo skandalów obyczajowych Włosi uznali, że premier Włoch, który sam zbudował miliardową fortunę, najlepiej wie, jak wyrwać kraj z marazmu. Od tego, czy włoska prawica zdobędzie więcej mandatów od Platformy Obywatelskiej i stanie się drugą po CDU/CSU siłą w EPP, w znacznym stopniu zależą szanse Jerzego Buzka na zdobycie przewodnictwa w europarlamencie.
Konserwatyści złapali też wiatr w żagle tam, gdzie do tej pory pozostają w opozycji. Na Węgrzech aż 2/3 wyborców oddało głos na Fidesz, bo niemal wszyscy obarczają za głęboki kryzys nieudolne rządy socjalistów. W Hiszpanii sukces konserwatywnego Partido Popular jest co prawda mniejszy (43 proc. wobec 41 proc. dla lewicy), ale po raz pierwszy od 5 lat partia ta wychodzi na prowadzenie.
>>> Pojedynki gwiazd. Olejniczak poza Brukselą
To jednak w Wielkiej Brytanii konserwatyści Davida Camerona zadali największy cios rządzącej lewicy. Do tego stopnia, że dziś premier Gordon Brown rozstrzygnie, czy nie powinien złożyć urzędu. Ten sukces nie wzmocni już jednak EPP, bo Cameron zapowiedział utworzenie w europarlamencie wraz z czeskim ODS i polskim PiS nowego eurosceptycznego ugrupowania.
Mimo to w lipcu przesądzony jest wybór na drugą kadencję szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso. Socjaliści ponieśli tak wielką klęskę w najważniejszych krajach Unii, że nie wysuną już nawet własnego kontrkandydata. Dla Polski to jednak niekoniecznie dobra wiadomość. Choć Barroso był początkowo zwolennikiem liberalnych rozwiązań gospodarczych, to od kiedy wybuchł kryzys, pozostał bierny, pozwalając największym krajom Unii na masową pomoc własnym przedsiębiorcom i rozdęcie deficytów budżetowych, na co polski rząd nie może sobie pozwolić.
Wielkim przegranym tych wyborów pozostaje Libertas. Nawet przywódca eurosceptycznego ugrupowania Declan Ganley nie był pewny mandatu. W wielu krajach skrajna prawica umocniła jednak swoją pozycję. W bogatej Holandii stała się drugą siłą polityczną, a w Austrii oddał na nią głos co trzeci głosujący. To sygnał, że cierpliwość borykających się od wielu miesięcy z kryzysem Europejczyków jest na wyczerpaniu.