Rząd zaplanował, że elektroniczne smycze będą nosić tylko ci, których sąd skazał najwyżej na pół roku więzienia. Na początek na kontrolowanej uwięzi będzie chodzić 3 tysiące osób. A wśród nich na przykład ci, którzy nie płacą alimentów. Potem, jeśli system się sprawdzi, sądy będą odciążać więzienia i wysyłać drobnych przestępców w elektronicznych kajdankach na wolność.

Reklama

Elektroniczny gadżet to tylko początek łańcucha kontroli. Do telefonu skazańca będzie podłączone specjalne urządzenie, a sygnały z nadajnika będzie odbierać maszyna ustawiona w sądzie. Sprawdzi, czy właściciel bransoletki nie pozwala sobie na zbyt wiele. Taka nowa forma kary ma przypominać areszt domowy - na zewnątrz można wyjść tylko czasami i na krótko.

"To będzie kara nie w więzieniu, a na uwięzi" - stwierdził premier Jarosław Kaczyński. Tłumaczył też, że zakładanie elektronicznych smyczy ma zluzować i tak przepełnione więzienia. I to nie tylko dlatego, że za kratkami nie będą lądowali łapani na bieżąco drobni przestępcy. Celę na nadajnik na ręku czy nodze będą mogli zamienić więźniowie, którym zostało do odsiedzenia już tylko pół roku.